sobota, 8 września 2018

226. C. J. Tudor - Kredziarz


Do Kredziarza starałam się podchodzić z dystansem. Ogrom pozytywnych opinii skutecznie mnie na jakiś czas od niego odstraszył (tak już mam, że nie ufam dobrze ocenianym nowościom). Będąc w Empiku, nie mogłam się jednak oprzeć pięknie wyglądającej okładce i oryginalnemu grzbietowi. W tym dniu miałam również imieniny, więc siostra postanowiła mi książkę ów sprezentować.

W 1986 roku Eddie był dzieckiem. On i przyjaciele porozumiewali się kodem – rysowali ludziki z kredy, a każdy z nich miał podporządkowany sobie kolor. Pewnego dnia znaleźli w lesie ciało dziewczyny. Każdy z nich jednak powoli zapomniał o tym traumatycznym wydarzeniu i dorastając, poszedł w swoją stronę. 30 lat później przyjaciele znów się spotykają – każdy z nich dostaje znany tylko im z dzieciństwa znak z kredy. Kto go wysłał? Czy faktycznie kredowe ludziki były jedynie ich tajemnicą?

Można powiedzieć, że akcja biegnie tutaj dwutorowo. Przedstawione mamy naprzemiennie wydarzenia, które wydarzyły się 30 lat wcześniej i które dzieją się współcześnie. To tylko sprawia, że książkę niemal się pochłania. Wyobraźcie sobie każdy rozdział, który kończy się czymś szokującym. Zamiast od razu przewrócić kartkę na drugą stronę, by dowiedzieć się, jak potoczy się wątek, musicie przebrnąć jeszcze przez wydarzenia sprzed 30 lat lub dziejące się 30 lat później. A i one są równie szokujące. I tak przez ponad 300 stron. Powiedzielibyście – koszmar. Ale nie – Kredziarz dzięki temu jest perełką.

Moja chaotyczna opinia jest, moim zdaniem, doskonałym potwierdzeniem na to, jak wielkie wywarła na mnie wrażenie lektura Kredziarza. Autorka mistrzowsko buduje nastrój,a najnowsze rewelacje, jakie nam funduje, sprawiają, że już sami nie wiemy, który z bohaterów ma jakie zamiary. Doskonale pokazuje też relacje i stosunki pomiędzy młodymi ludźmi, nie wspominając o tym, w jak fantastyczny i rozbudowany sposób skonstruowała ich pod kątem psychologicznym.

Jedyne do czego faktycznie mogłabym się doczepić to brak klimatu angielskiego miasteczka. Od tej książki bije Ameryka (co dziwne, bo autorka pochodzi z Wielkiej Brytanii). Ja jestem urzeczona Stanami, więc nie do końca odebrałam to jako wadę książki i niczym książce nie ujmuję. Ale miło byłoby poczuć taką starą, angielską prowincję, której tutaj zwyczajnie zabrakło.

Thrillerów i kryminałów nie czytam za często, ale po Kredziarzu koniecznie muszę to zmienić. Ta pozycja jest zdecydowanie warta zarówno mojej, jak i waszej uwagi. Polecam teraz i polecać będę zawsze. Musicie tę książkę przeczytać!

★★★★★

sobota, 1 września 2018

225. Podsumowanie sierpnia


Sierpień był miesiącem wyjątkowym - cudownym i trudnym zarazem. Rozpoczęłam go dwutygodniowym urlopem i prócz zasłużonego odpoczynku nad jeziorem na Kaszubach, udałam się również na niesamowity koncert Eda Sheerana do Warszawy. Supporty dały radę, organizacja na ogromny plus (nie stałam w żadnych kolejkach pomimo potrójnej kontroli, a przyszłam zaledwie godzinę po otwarciu bramek), magia samego występu tego rudego mężczyzny z gitarą i cudowna atmosfera już po samym koncercie, gdy podczas ulewnej burzy wracałam pieszo do centrum stolicy środkiem mostu Poniatowskiego, który okazał się być wyłączony z ruchu, pomimo wcześniejszych informacji, że komunikacja miejska jeździć będzie. Dla mnie był to kolejny niezapomniany wieczór w Warszawie. Miesiąc skończyłam natomiast stresem w poszukiwaniu nowej pracy i rozterką, którą ofertę mam wybrać, bo każda ma swoje plusy i minusy, a w tej chwili już sama nie wiem, co mam zrobić.

W całej tej gonitwie udało mi się przeczytać 11 książek. I szczerze? Nie wiem, jak ja to zrobiłam.

Sierpień rozpoczęłam od niewymagającej książki, czyli Powrót władcy wampirów. Ta historia mnie zaskoczyła - była lekka i przyjemna, ale czuć w niej było klimat Londynu, no i same wampiry. Od razu nabrałam ochoty na opowieści z tymi istotami w roli głównej. Czas więc w końcu zabrać się za Wampira Lestata, który na mojej półce kwitnie już od kilku lat.

Jadąc na Kaszuby, kompletnie nie wiedziałam, co mam ze sobą wziąć. Zdecydowałam się na pięć książek i ostatecznie przeczytałam trzy z nich, czyli Załącznik, Kredziarz (o którym opinia niedługo na blogu się pojawi) oraz Lawa, owce i lodowce. Zadziwiająca Islandia.

Już po powrocie w końcu skończyłam czytać Aż po horyzont, które okazało się być dla mnie ogromnym rozczarowaniem. Miałam co do tej książki duże oczekiwania, a ostatecznie bardzo się z nią męczyłam i żałuję, bo ta historia naprawdę miała potencjał. Jedyne, co mi się podobało to fakt, że autorka do jej pisania naprawdę się przyłożyła. Aż po horyzont to opowieść o dwójce bohaterów, którzy wyruszają w podróż (można to w sumie nazwać road trip) z zachodu na wschód USA. Morgan Matson sama więc wybrała się w taką podróż, a opowieść urozmaiciła czytelnikowi zdjęciami lub np. skopiowanymi rachunkami za jedzenie. To dodało tej powieści autentyczności i podniosło trochę moją ocenę.

Następnie w pracy przeczytałam szokujące Hate i moim zdaniem to książka, po którą każdy powinien sięgnąć. Nie jest idealna, ale niesie ze sobą spore i ważne dzisiaj przesłanie.

Przeczytałam również Girl Online. Solo i tym samym skończyłam tę uroczą trylogię o przygodach Penny. Bardzo ją lubię i choć ma ona swoje wady, to żałuję, że to już koniec, bo ogromnie zżyłam się z bohaterami.

Za to zdecydowanie najgorszą książką w sierpniu okazał się być Wilk. Ja mam z tą książką ogromny problem. Z jednej strony warsztat pisarski był fatalny (tak, zdaję sobie sprawę, że był to debiut zaledwie piętnastoletniej wówczas pani Miszczuk), ale historia sama w sobie zaciekawiła mnie na tyle, że sięgnę po drugi tom, czyli Wilczycę. Więcej o niej pojawi się niedługo na blogu, bo opinię mam już przygotowaną.

Pochłonęłam również fenomenalne Gdzie niebo mieni się czerwienią, o którym również wpis opublikuję we wrześniu.

W końcu skończyłam słuchać Chroń ją. Był to jedyny audiobook przesłuchany w tym miesiącu, a że moje wyjazdy również się skończyły, na razie więc dam sobie spokój z tą formą "czytania". Książka natomiast bardzo mi się spodobała i cieszę się, że zdecydowałam się ją posłuchać. Widząc mylącą okładkę, pewnie nigdy bym się nią nie zainteresowała w papierowym wydaniu, a okazała się być naprawdę dobra. Polecam!

No i na sam koniec Mali bogowie. O znieczulicy polskich lekarzy, czyli książka pożyczona od koleżanki z pracy. To książka, która wywołała we mnie sporo skrajnych emocji. Zdaję sobie sprawę, że wypowiedzi lekarzy (bo to z nich głównie składa się ta pozycja) są po prostu stronnicze, a ich opinie subiektywne, ale mając kontakt ze służbą zdrowia właściwie od urodzenia i od paru lat pracując w centrum tego armagedonu (bo w Klinice, w Izbie Przyjęć) nie mogę się z nimi stuprocentowo zgodzić. Niemniej jednak książka wciągająca i głównie ukazująca straszną prawdę polskiej służby zdrowia.

Jak minął Wam sierpień? Gotowi na nowy rok szkolny? A może ktoś z Was ma jeszcze miesiąc wolnego lub (tak jak ja) zapomniał już, co to powrót do szkoły/na uczelnię po wakacjach?