sobota, 8 września 2018

226. C. J. Tudor - Kredziarz


Do Kredziarza starałam się podchodzić z dystansem. Ogrom pozytywnych opinii skutecznie mnie na jakiś czas od niego odstraszył (tak już mam, że nie ufam dobrze ocenianym nowościom). Będąc w Empiku, nie mogłam się jednak oprzeć pięknie wyglądającej okładce i oryginalnemu grzbietowi. W tym dniu miałam również imieniny, więc siostra postanowiła mi książkę ów sprezentować.

W 1986 roku Eddie był dzieckiem. On i przyjaciele porozumiewali się kodem – rysowali ludziki z kredy, a każdy z nich miał podporządkowany sobie kolor. Pewnego dnia znaleźli w lesie ciało dziewczyny. Każdy z nich jednak powoli zapomniał o tym traumatycznym wydarzeniu i dorastając, poszedł w swoją stronę. 30 lat później przyjaciele znów się spotykają – każdy z nich dostaje znany tylko im z dzieciństwa znak z kredy. Kto go wysłał? Czy faktycznie kredowe ludziki były jedynie ich tajemnicą?

Można powiedzieć, że akcja biegnie tutaj dwutorowo. Przedstawione mamy naprzemiennie wydarzenia, które wydarzyły się 30 lat wcześniej i które dzieją się współcześnie. To tylko sprawia, że książkę niemal się pochłania. Wyobraźcie sobie każdy rozdział, który kończy się czymś szokującym. Zamiast od razu przewrócić kartkę na drugą stronę, by dowiedzieć się, jak potoczy się wątek, musicie przebrnąć jeszcze przez wydarzenia sprzed 30 lat lub dziejące się 30 lat później. A i one są równie szokujące. I tak przez ponad 300 stron. Powiedzielibyście – koszmar. Ale nie – Kredziarz dzięki temu jest perełką.

Moja chaotyczna opinia jest, moim zdaniem, doskonałym potwierdzeniem na to, jak wielkie wywarła na mnie wrażenie lektura Kredziarza. Autorka mistrzowsko buduje nastrój,a najnowsze rewelacje, jakie nam funduje, sprawiają, że już sami nie wiemy, który z bohaterów ma jakie zamiary. Doskonale pokazuje też relacje i stosunki pomiędzy młodymi ludźmi, nie wspominając o tym, w jak fantastyczny i rozbudowany sposób skonstruowała ich pod kątem psychologicznym.

Jedyne do czego faktycznie mogłabym się doczepić to brak klimatu angielskiego miasteczka. Od tej książki bije Ameryka (co dziwne, bo autorka pochodzi z Wielkiej Brytanii). Ja jestem urzeczona Stanami, więc nie do końca odebrałam to jako wadę książki i niczym książce nie ujmuję. Ale miło byłoby poczuć taką starą, angielską prowincję, której tutaj zwyczajnie zabrakło.

Thrillerów i kryminałów nie czytam za często, ale po Kredziarzu koniecznie muszę to zmienić. Ta pozycja jest zdecydowanie warta zarówno mojej, jak i waszej uwagi. Polecam teraz i polecać będę zawsze. Musicie tę książkę przeczytać!

★★★★★

sobota, 1 września 2018

225. Podsumowanie sierpnia


Sierpień był miesiącem wyjątkowym - cudownym i trudnym zarazem. Rozpoczęłam go dwutygodniowym urlopem i prócz zasłużonego odpoczynku nad jeziorem na Kaszubach, udałam się również na niesamowity koncert Eda Sheerana do Warszawy. Supporty dały radę, organizacja na ogromny plus (nie stałam w żadnych kolejkach pomimo potrójnej kontroli, a przyszłam zaledwie godzinę po otwarciu bramek), magia samego występu tego rudego mężczyzny z gitarą i cudowna atmosfera już po samym koncercie, gdy podczas ulewnej burzy wracałam pieszo do centrum stolicy środkiem mostu Poniatowskiego, który okazał się być wyłączony z ruchu, pomimo wcześniejszych informacji, że komunikacja miejska jeździć będzie. Dla mnie był to kolejny niezapomniany wieczór w Warszawie. Miesiąc skończyłam natomiast stresem w poszukiwaniu nowej pracy i rozterką, którą ofertę mam wybrać, bo każda ma swoje plusy i minusy, a w tej chwili już sama nie wiem, co mam zrobić.

W całej tej gonitwie udało mi się przeczytać 11 książek. I szczerze? Nie wiem, jak ja to zrobiłam.

Sierpień rozpoczęłam od niewymagającej książki, czyli Powrót władcy wampirów. Ta historia mnie zaskoczyła - była lekka i przyjemna, ale czuć w niej było klimat Londynu, no i same wampiry. Od razu nabrałam ochoty na opowieści z tymi istotami w roli głównej. Czas więc w końcu zabrać się za Wampira Lestata, który na mojej półce kwitnie już od kilku lat.

Jadąc na Kaszuby, kompletnie nie wiedziałam, co mam ze sobą wziąć. Zdecydowałam się na pięć książek i ostatecznie przeczytałam trzy z nich, czyli Załącznik, Kredziarz (o którym opinia niedługo na blogu się pojawi) oraz Lawa, owce i lodowce. Zadziwiająca Islandia.

Już po powrocie w końcu skończyłam czytać Aż po horyzont, które okazało się być dla mnie ogromnym rozczarowaniem. Miałam co do tej książki duże oczekiwania, a ostatecznie bardzo się z nią męczyłam i żałuję, bo ta historia naprawdę miała potencjał. Jedyne, co mi się podobało to fakt, że autorka do jej pisania naprawdę się przyłożyła. Aż po horyzont to opowieść o dwójce bohaterów, którzy wyruszają w podróż (można to w sumie nazwać road trip) z zachodu na wschód USA. Morgan Matson sama więc wybrała się w taką podróż, a opowieść urozmaiciła czytelnikowi zdjęciami lub np. skopiowanymi rachunkami za jedzenie. To dodało tej powieści autentyczności i podniosło trochę moją ocenę.

Następnie w pracy przeczytałam szokujące Hate i moim zdaniem to książka, po którą każdy powinien sięgnąć. Nie jest idealna, ale niesie ze sobą spore i ważne dzisiaj przesłanie.

Przeczytałam również Girl Online. Solo i tym samym skończyłam tę uroczą trylogię o przygodach Penny. Bardzo ją lubię i choć ma ona swoje wady, to żałuję, że to już koniec, bo ogromnie zżyłam się z bohaterami.

Za to zdecydowanie najgorszą książką w sierpniu okazał się być Wilk. Ja mam z tą książką ogromny problem. Z jednej strony warsztat pisarski był fatalny (tak, zdaję sobie sprawę, że był to debiut zaledwie piętnastoletniej wówczas pani Miszczuk), ale historia sama w sobie zaciekawiła mnie na tyle, że sięgnę po drugi tom, czyli Wilczycę. Więcej o niej pojawi się niedługo na blogu, bo opinię mam już przygotowaną.

Pochłonęłam również fenomenalne Gdzie niebo mieni się czerwienią, o którym również wpis opublikuję we wrześniu.

W końcu skończyłam słuchać Chroń ją. Był to jedyny audiobook przesłuchany w tym miesiącu, a że moje wyjazdy również się skończyły, na razie więc dam sobie spokój z tą formą "czytania". Książka natomiast bardzo mi się spodobała i cieszę się, że zdecydowałam się ją posłuchać. Widząc mylącą okładkę, pewnie nigdy bym się nią nie zainteresowała w papierowym wydaniu, a okazała się być naprawdę dobra. Polecam!

No i na sam koniec Mali bogowie. O znieczulicy polskich lekarzy, czyli książka pożyczona od koleżanki z pracy. To książka, która wywołała we mnie sporo skrajnych emocji. Zdaję sobie sprawę, że wypowiedzi lekarzy (bo to z nich głównie składa się ta pozycja) są po prostu stronnicze, a ich opinie subiektywne, ale mając kontakt ze służbą zdrowia właściwie od urodzenia i od paru lat pracując w centrum tego armagedonu (bo w Klinice, w Izbie Przyjęć) nie mogę się z nimi stuprocentowo zgodzić. Niemniej jednak książka wciągająca i głównie ukazująca straszną prawdę polskiej służby zdrowia.

Jak minął Wam sierpień? Gotowi na nowy rok szkolny? A może ktoś z Was ma jeszcze miesiąc wolnego lub (tak jak ja) zapomniał już, co to powrót do szkoły/na uczelnię po wakacjach?

czwartek, 23 sierpnia 2018

224. Alan Gibbons - Hate


Hate to książka, po którą każdy człowiek w dzisiejszych czasach powinien sięgnąć.

To historia Eve, której starsza siostra Rosie kilka miesięcy wcześniej została pobita na śmierć. Nastolatka musi odnaleźć się w świecie, który odtąd już nie jest taki sam jak wcześniej. W dodatku w jej szkole pojawia się nowy uczeń, który był świadkiem brutalnego pobicia. Uczeń, który nic nie zrobił, by pomóc jej siostrze…

W obliczu współczesnych wydarzeń, szerzącej się na świecie nienawiści, rasizmu i nietolerancji Hate wydaje się być książką obowiązkową. I moim zdaniem faktycznie taka jest. W zaledwie kilkudziesięciu stronach upchnięty zostaje świat widziany przez kilku bohaterów, którzy mniej lub bardziej związani byli z pobiciem Rosie i jej przyjaciela. Poznajemy punkt widzenia Eve, ale również jej przyjaciółki Jess i chłopaka, który tego „feralnego” wieczoru znalazł się na miejscu zdarzenia i zwyczajnie spanikował, by cokolwiek zrobić. Dzięki nim możemy również poznać innych bohaterów i rozterki, z którymi się zmagają. Chociażby rodziców Eve, którzy w dwojaki sposób starają się radzić sobie ze stratą drugiej córki.

Już podczas czytania Hate odniosłam jednak wrażenie, że wszystkie wydarzenia zostały opisane w bardzo szybki, a przez to pobieżny sposób – tak jakby książka, która powstała, nie była końcowym dziełem, ale tylko szkicem, zarysem fabuły. I choć ostatecznie całość wywarła na mnie ogromne wrażenie, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że zwyczajnie czegoś mi w niej brakowało.

Niemniej, Hate powinien przeczytać każdy – bez względu na wiek, płeć czy wyznanie. To, co przydarzyło się Rosie, może przydarzyć się każdemu z nas i to wcale nie tylko po powrocie z zakrapianej imprezy. Książka ta pokazuje nie tylko ból niewinnej osoby, ale przede wszystkim ogrom tragedii, jaka przydarzyła się jej bliskim i jak to na nich wpłynęło.

Polecam Wam Hate, ale przymknijcie oko na braki i pewne niedociągnięcia. To, jakich emocji dostarczy Wam lektura tej książki, z pewnością nadrobi jej wady.

★★★★☆

sobota, 18 sierpnia 2018

223. Nowości w biblioteczce


Od ostatnich nowości minęły prawie trzy miesiące. Obiecywałam sobie wtedy, że to koniec zakupów, że poczekam z nimi do zimy, albo przynajmniej do jesieni... Obiecanki cacanki. W tym czasie poczyniłam kilka zamówień, odwiedziłam księgarnie lub stoiska z tanimi książkami, albo nadarzyły się fantastyczne okazje. 

Zacznijmy od lewej (i jednocześnie od najnowszych zakupów). Marta robiła niedawno wyprzedaż swojej biblioteczki, więc po prostu nie mogłam jej ominąć (zwłaszcza, że niskie ceny krzyczały do mnie "kup, kup!"). Me and Earl and the Dying Girl, Osobliwe i cudowne przypadki Avy LavenderTriumf owiec oraz Światło między oceanami już od dawna chciałam przeczytać. Reguły gry kupiłam, bo na półce mam dwie poprzednie części tej trylogii (chociaż ich jeszcze nie przeczytałam...). Natomiast bardzo zainteresował mnie Park Jurajski i liczę, że jesienią uda mi się go przeczytać.

Dziewczynę z rewolwerem znalazłam na jednym ze stoisk z książkami w Jastrzębiej Górze. Jestem przekonana, że już kiedyś o tej książce słyszałam trochę dobrego, także przekonamy się, czy było warto ją kupić.

Następnie cudowny Kredziarz, czyli mój niezwykle trafiony prezent imieninowy od siostry. Książkę przeczytałam ostatnio, będąc na Kaszubach i staram się właśnie sklecić kilka poprawnie brzmiących słów o niej (bo wrażenie wywarła na mnie ogromne!).

Hate oraz Gdy ogień gaśnie kupiłam na promocjach internetowych w Empiku za łącznie niecałe 25 złotych. Przy okazji odbioru paczki na księgarnianej półce rzuciły mi się w oczy (również przecenione) Girl Online. Solo oraz Alice i Oliver, więc nie mogłam przejść obok nich obojętnie.

Dwa kolejne zakupy, czyli Kobietę w oknie i Wielką samotność traktuję jako moje "pamiątki" z weekendu spędzonego w stolicy na koncercie Eda Sheerana na Narodowym (cudowne przeżycie, które na długo zachowa się w mojej pamięci).

Spętanych przeznaczeniem otrzymałam do recenzji od wydawnictwa Jaguar i jakże się ucieszyłam, gdy przyszli mi od nich również Naznaczeni śmiercią.


Odkładając książki na półkę, zorientowałam się, że zapomniałam o czterech pozycjach upolowanych u Cat za grosze. Książki z cyklu U4 bardzo mnie ciekawią i z pewnością zakupię sobie jeszcze dwa brakujące tomy. Stwierdziłam, że przeczytam sobie chwalone przez czytelników Jak powietrze. Nie mam zaufania do polskich autorów, a bardzo interesuje mnie napisany przez tę autorkę i wydany niedawno Adam, więc jeśli ta książka mi się spodoba, z pewnością i jego zamówię. No i na koniec Chemik, bo jestem go bardzo ciekawa. Zmierzch lubię, a Intruza uwielbiam, więc mam co do niego naprawdę wysokie oczekiwania.

Czy Wy również nie możecie powstrzymać się od kupowania książek, czy tylko ja jestem od tego uzależniona? Nie myślę o tym, że mój regał pęka w szwach i wątpię, że te książki w niego upcham, a w koszyku na nieprzeczytane trzymam kolejnych kilkanaście lektur...

sobota, 11 sierpnia 2018

222. Rainbow Rowell - Załącznik


Załącznikowi od początku dawałam szansę (może tym razem się zaskoczę?), ale nie miałam co do niego żadnych oczekiwań. Dwie poprzednie przygody z autorką mało wspominam (bo po prostu niczym nie zachowały się one w mojej pamięci), a czy teraz było inaczej?

Lincoln nie ma etycznej pracy - zarabia na życie w redakcji, w dziale IT, czytając cudze e-maile. Zwykle pracownikom i autorom zbyt sprośnych wiadomości przesyła upomnienia. Do czasu, aż trafia na korespondencję wymienianą między Jennifer  i Beth. Z początku jest tylko ciekawy, aż w końcu zdaje sobie sprawę, że naprawdę polubił obydwie przyjaciółki, a do jednej z nich czuje nawet coś więcej.

Bardzo spodobało mi się to, że my również, razem z Lincolnem, możemy wnikać do cudzego życia, czytając maile Beth i Jennifer. To właśnie tak poznajemy dwie bohaterki - widzimy jak się zmieniają, jakich wyborów w życiu dokonują i jakie decyzje lub sytuacje życiowe je kształtują. Doskonale też widzimy jak ich korespondencja wpływa na Lincolna - co go cieszy, a co psuje mu dzień. To inny, ale naprawdę ciekawy pomysł na stworzenie i ukształtowanie bohaterów (oraz który mi przypadł do gustu).

Sam Lincoln okazał być się przeciętną postacią. Syn, który pragnie mieć odwagę zamieszkać i żyć na własny rachunek, ale nic (a tym bardziej nudna praca) nie motywuje go do zmian. Ja ani go szczególnie nie polubiłam, ani też nie miałam za co go znienawidzić.

O dziwo jednak, największe emocje nie pojawiały się, gdy czytałam o relacjach pomiędzy Beth, Jennifer i ostatecznie Lincolnem, a sytuacja w domu głównego bohatera. Byłam wzburzona, gdy czytałam o tym, jak mama pragnie utrzymać w domu swojego dorosłego syna (tłumacząc się tylko miłością do niego) i jak traktuje swoją córkę, tylko dlatego, że szybko wyfrunęła z rodzinnego gniazdka. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że ten wątek okazał się być dużo ciekawszym od tego, który przecież był pomysłem na całą historię.

Książki Rainbow Rowell są dla mnie lekturą, którą zwykle oceniam mianem od przeciętnej do dobrej. Naprawdę miło spędzam czas, je czytając, ale nie wyróżniają się one niczym szczególnym. Załącznik jest co prawda opowieścią o miłości, która troszeczkę wybiega poza schematy, ale nie chcę się oszukiwać. Podobnie jak w przypadku Fangirl oraz Eleonory i Parka - więcej już do niej nie wrócę, a w najbliższej przyszłości z pewnością zapomnę imion głównych bohaterów (co chyba doskonale mówi za siebie, z jaką lekturą mamy do czynienia).

To dla mnie kolejne spotkanie z Rainbow Rowell, po którym może się nie rozczarowałam, ale nie wyszłam też ponad swoje oczekiwania. Ot, przyjemna lektura i nic więcej. Naprawdę się wciągnęłam w jej czytanie i pochłonęłam ją właściwie w jedno po południe, ale to wszystko. Wątpię, bym kiedykolwiek nabrała jeszcze ochoty na twórczość tej autorki, a Wy sami musicie podjąć decyzję, czy jest w ogóle po co sięgać.

★★★★☆

sobota, 4 sierpnia 2018

221. Jandy Nelson - Oddam ci słońce


Po przeczytaniu Oddam ci słońce mam tylko jedno pytanie – dlaczego zabrałam się za tę książkę tak późno?

To historia opowiadana z perspektywy utalentowanych bliźniaków – Noah i Jude, którzy w pewnym momencie życia po prostu się od siebie oddalili. Jude zazdrości Noah talentu i tego, że brat jest ulubieńcem mamy, a mimo wszystko to ona dostaje miejsce w artystycznym liceum CSA. Noah z kolei nie widzi świata poza sztuką do czasu, aż poznaje Briana. Zaczyna nienawidzić siostry, twierdząc, że dziewczyna pragnie jego ukochanego. Czy ich zawiłe ścieżki w końcu się połączą? Czy bliźniaki na nowo odnajdą zrozumienie i wzajemną miłość, którą gdzieś zagubili?

Ta młodzieżówka (bo tak, w takiej kategorii postrzegane jest Oddam ci słońce) jest nadzwyczaj dojrzała. Noah i Jude są skonstruowani bardzo wielowymiarowo. To jak postrzegają świat, swoich bliskich i samych siebie jest opisane w sposób wyjątkowy. Ich portret psychologiczny to majstersztyk. To bliźniaki skrzywdzone przez los, ich historia boli, ich straty i postępki bolą, ale to jak próbują odnaleźć się w swoim życiu, jak próbują dojrzeć i zrozumieć siebie wzajemnie daje czytelnikowi ogromną nadzieję i sprawia, że pozycję czyta się z wypiekami na twarzy.

W tej książce nie odnajdziecie pędzącej akcji i prostoty, która sprawia, że treść się wręcz „połyka”. Czymś, co sprawia, że Oddam ci słońce jest wspaniałą powieścią, są niezwykła plastyczność obrazu oraz oczywiście sama konstrukcja głównych bohaterów.  Zarówno Noah, jak i Jude tworzą – czy to rysują, malują, czy rzeźbią. Autorka nie musiała tutaj nawet opisywać procesu twórczego, by czytelnik mógł sobie doskonale wyobrazić ich twórczość. Na przykład w przypadku Noaha wystarczyły same tytuły prac. Bowiem ta książka niesamowicie wpływa na wyobraźnie, ją się po prostu „widzi w umyśle. 

Ja nie mam słów, by opisać jak Oddam ci słońce jest emocjonalną, piękną  i życiową (choć trudną) opowieścią. W dodatku jest to powieść dla młodzieży, więc jeśli ktoś mi kiedykolwiek powie, że młodzieżówka nie może być dojrzała, to ja wręczę mu właśnie tę książkę. 

Jeśli jeszcze nie mieliście okazji to nie zwlekajcie i przeczytajcie. Dla mnie to jedna z najlepszych książek przeczytanych nie w tym roku, a w życiu. Nigdy tego nie robię, ale w tym przypadku po prostu nie mogę się powstrzymać, więc na pewno zaopatrzę się w papierowy egzemplarz i przeczytam ją ponownie.

★★★★★

środa, 1 sierpnia 2018

220. Podsumowanie lipca


Upalny lipiec minął szybko i przyniósł mi 14 nowo poznanych książek.

Miesiąc rozpoczęłam co prawda skończeniem Osaczonej, ale z racji, że było to zaledwie kilkadziesiąt stron przeczytanych po północy, książkę dodałam do czerwcowego podsumowania.

Następnie zabrałam się za Naznaczonych śmiercią, a zaraz po nich za Spętanych przeznaczeniem, czyli fantastyczną duologię, o której na blogu już mogliście przeczytać.

W międzyczasie przeczytałam Duńczyków. Patent na szczęście, której patentem bym nie nazwała oraz pamflet o Norwegii, czyli Najlepszy kraj na świecie. Książka jednak najlepsza nie była. Nie wspominam jej dobrze i naprawdę nie rozumiem, skąd się biorą pozytywne opinie o niej, bo ja zdecydowanie ich nie podzielam.

Następnie przyszła pora na długo odkładane Oddam ci słońce. Kilka słów o tej książce pojawi się już niedługo na blogu. Uplasowała się ona w czołówce najlepszych przeczytanych książek w tym roku, o ile nie w życiu. Z pewnością do niej kiedyś powrócę i Wam z całego serca ją polecam!

Jakiś czas temu wypożyczyłam z biblioteki Pewnego dnia. To jakby drugi tom Każdego dnia, a dokładniej ta sama historia opowiedziana z perspektywy innego bohatera. Trudno mi tutaj oceniać, czy jej napisanie było konieczne (mi całkowicie wystarczyło Każdego dnia, które czytałam już dobrych kilka lat temu), ale nie ukrywam, że jestem nieco rozczarowana po jej lekturze. Liczyłam, że to będzie ciąg dalszy wydarzeń i moim zdaniem chyba to byłaby jedyna słuszna kontynuacja tej opowieści. Dobrze jednak było sobie przypomnieć tę historię przed obejrzeniem ekranizacji, którą swoją premierę miała w Polsce wiosną.

Mniej więcej w połowie miesiąca założyłam sobie konto w aplikacji Storytel i tym sposobem przesłuchałam już cztery audiobooki - Wiecznie żywego, Margo (bardzo polecam!), Był sobie szczeniak: Ellie oraz Był sobie pies. Nadal nie jestem do końca przekonana do tej formy, ale nie ukrywam, że jest ona idealna na podróż dla osób, które lubią wyglądać przez okno. Ja nigdy nie mogłam skupić się na czytaniu zwykłej książki, bo bardziej mnie interesowało to, co mogę zobaczyć na zewnątrz. Teraz czekają mnie kilkugodzinne podróże, więc audiobooki świetnie się sprawdzą. Jedynym mankamentem tej aplikacji jest na razie dość ubogi zasób książek w języku polskim, ale z dnia na dzień ich przybywa (w tym także sporo nowości). Z kolei cena - 29,90 za miesiąc korzystania to moim zdaniem niezbyt wygórowane koszta, biorąc pod uwagę jak wiele książek w tym czasie możemy przeczytać (no i pierwsze 14 dni macie całkiem darmowe).

Zabrałam się również za erotyk Za sceną. Tak jak szybko zaczęłam zapoznawać się z tą lekturą, tak szybko przestałam. Od dawna chciałam tę książkę przeczytać, ale teraz nie mogę pojąć, dlaczego zbiera ona tak pozytywne opinie. Dla mnie okazała się być słaba (a nawet gorzej). Bohaterzy i ich kreacja to jakiś koszmar, a im dalej w las, tym gorzej. 

Na sam koniec miesiąca znów bardzo się rozczarowałam - tym razem tomikiem "poezji" Rupi Kaur, czyli The sun and her flowers. O ile Milk and honey byłam oczarowana, o tyle o tym chcę jak najszybciej zapomnieć.

Ostatni dzień lipca zakończyłam przeczytaniem Simon vs. the Homo Sapiens Agenda. Na pewno o książce i ekranizacji coś tutaj napiszę, bo obie wywarły na mnie ogromne wrażenie. Książka jest napisana w prosty sposób (polecam osobom na początek przygody z czytaniem po angielsku), ale w niesamowity sposób trafia do serca. 

Jak więc możecie się domyślać, mój lipiec był bardzo udany i sama jestem w szoku, jak wiele udało mi się przeczytać oraz jak wiele z tych książek było naprawdę dobrych. 

A Wam jak mijają wakacje? Co ciekawego przeczytaliście? Ja właśnie rozpoczęłam urlop i wprost nie mogę się doczekać czytania do godzin nocnych, podróżowania i kupowana nowych lektur.

sobota, 28 lipca 2018

219. Gabriel Tallent - Moja najdroższa


Moja najdroższa jest kontrowersyjną książką obok której nie mogłam przejść obojętnie.

Turtle wychowywana jest w rozwalającym się domu u boku ojca, który się nad nią znęca fizycznie i psychicznie. Nie radzi sobie w szkole, nie ma przyjaciół, a jedyną osobą, której ufa jest jej oprawca. Ojciec Turtle miłością do córki usprawiedliwia wszystko – jego znęcanie się, gwałcenie jej, szokujące wychowanie. Czy dziewczynka zda sobie sprawę z faktu, że nie tak powinno wyglądać jej życie, że nie tak powinien wyglądać jej dom, a ojciec nie ma  w sobie nic z kochającego rodzica?

Początkowe zachwyty nad książką Gabriela Tallenta przykryte zostały powątpiewaniem, czy autor specjalnie nie chwycił za temat, który się po prostu sprzeda. Ja mogę Was zapewnić, że tak nie jest. Oczywiście temat przemocy seksualnej rodzica nad dzieckiem jest kontrowersyjny i szokujący, a książek go poruszających na rynku znajdziecie od liku. Autor nie stworzył jednak byle jakiego dzieła. Opisał walkę dziecka o życie, opisał ojca-kata, który sam doświadczył trudnego dzieciństwa, opisał miłość dziadka do wnuczki przykrytą alkoholem i potępianiem syna. I wszystko to zawarł w książce, która jest zdecydowanie za krótka, by czytelnik mógł odpocząć od rewelacji. W Mojej najdroższej bowiem nie jest potrzebna jakakolwiek akcja (która z początku powolna, ostatecznie pędzi w zastraszającym tempie, by następnie znów zwolnić). Tutaj szok jest napędem, który sprawia, że opowieść tę się po prostu połyka.

Powieść ta jest istnym ładunkiem emocjonalnym. W jednej chwili doświadczycie uczucia obrzydzenia, szoku, ciekawości, wzruszenia, współczucia i miłości. Autor dokładnie wiedział, za jakie sznurki pociągnąć w umyśle czytelnika, by książkę czytać z szeroko otwartymi od szoku oczami i ustami. Ale książka nie składa się tylko z dokładnych opisów przemocy domowej, czy samego obrazu nastolatki, której zachowanie bardzo odbiega od tego „prawidłowego”. Moja najdroższa to obraz niezwykle surowej Kalifornii i natury, która jest bardzo szczególna w życiu i odbiorze osobowości Turtle.

Książka Gabriela Tallenta sprawi, że po zakończeniu w ciszy zamknięcie ją na kolanach i nie będziecie wiedzieli, co zrobić. Autor zaserwuje Wam wywrócenie żołądka o 180 stopni w trakcie czytania oraz porządnego kaca czytelniczego już po lekturze. To powieść, którą zapamiętacie.

★★★★★

środa, 18 lipca 2018

218. J. A. Redmerski - Zabić Sarai


Swego czasu tematyka płatnych morderców bardzo mnie interesowała. Masowo oglądałam filmy, seriale i szukałam książek na ich temat. Ostatnio w moje ręce wpadło Zabić Sarai i uznałam, że to lektura, której po prostu nie mogę pominąć. 

Sarai od kilku lat mieszka u przestępcy w nieznanym miejscu w Meksyku. Marzy o powrocie do domu, do Stanów Zjednoczonych i rozpoczęciu normalnego życia, które jej niegdyś odebrano. Pewnego dnia do jej właściciela przyjeżdża płatny morderca, Victor. Sarai stawia więc wszystko na jedną kartę i uznając go za swoją jedyną szansę na nowe życie, wsiada do jego samochodu i ucieka.

Zabić Sarai okazało się być historią niezwykle wciągającą. Nie ma jednak co się łudzić na coś wybitnego. To opowieść, jakich na rynku wydawniczym oraz filmowym jest mnóstwo. Książkę ów można wręcz uznać za pisaną kwintesencję wszystkich amerykańskich produkcji. Mamy tutaj biedną dziewczynę, która pragnie wrócić do normalności i bezdusznego zabójcę, który ma do niej słabość i łamie wszystkie ustalone wcześniej przez siebie zasady. Nie zmienia to faktu, że opowieść ta sprawia, że z zapartym tchem śledzimy potyczki głównych bohaterów.

Zabić Sarai moim zdaniem jest książką dobrą na jeden wieczór. Przyjemnie się ją czyta, umila nam ona czas, bo w końcu nie jest wymagającą lekturą, ale to taki rodzaj opowieści, która nic do naszego życia nie wnosi - ani jej długo nie zapamiętamy, ani nic w nas nie zmieni, ani nie wywrze na nas ogromnego wrażenia (mówiąc o stylistyce i prawdach uniwersalnych, które mogła by ze sobą nieść).

Ja  czuję po niej lekki niedosyt. Fakt, zżyłam się z postaciami (głównie zainteresowały mnie oczywiście losy Victora, ale ciekawa jestem też dalszych przygód Sarai). Nie ukrywam jednak, że w moim odczuciu ich historie opisane zostały dosyć powierzchownie, choć intrygująco. Być może jest to zabieg celowy, jeśli patrzeć na ilość napisanych już i wydanych kolejnych tomów tej opowieści.

Bowiem zabierając się za Zabić Sarai ja miałam nadzieję, a co więcej - byłam wręcz pewna, że to jednotomówka. Zabić Sarai okazało się być natomiast koniec końców dobrze zapowiadającym początkiem całego cyklu W towarzystwie zabójców. Na razie nie wiem, czy sięgnę po pozostałe tomy, zwłaszcza, że nie zostały one wydane w Polsce (następny tom - Drugie życie Izabel - ma swoją premierę we wrześniu). Choć pewnie, gdy najdzie mnie ochota,  zobaczę, jak wypadł drugi.

★★★★☆

poniedziałek, 16 lipca 2018

217. Patrick Kingsley - Duńczycy. Patent na szczęście


Duńczycy. Patent na szczęście były randomowym wyborem przy składaniu zamówienia w internetowej księgarni. Uwielbiam tego rodzaju książki, co zresztą widać na moim regale, na którym ilość książek o krajach nordyckich sukcesywnie wzrasta. Czy jednak sympatia do literatury faktu i książek o Skandynawii daje gwarancję, że pozycja będzie dobra? Niestety nie zawsze.

Brytyjczyk, Patrick Kingsley, spędził w Danii miesiąc, podczas którego nie odpoczywał. Podróżował, spotykał się z ludźmi i starał się dowiedzieć jak najwięcej o kraju uważanym jako jeden z najszczęśliwszych na świecie. Duńczycy. Patent na szczęście można więc uznać za opowieść autora o jego odbiorze Danii i Duńczyków, o tym czego się od nich dowiedział i jak są przez niego postrzegani.

Nie powiedziałabym jednak, że ta książka jest patentem czy sposobem na szczęście. Nie odnajdziemy tutaj żadnych wskazówek na temat tego, jak być szczęśliwym. Co więcej, oryginalny tytuł - How to be Danish - moim zdaniem także nijak ma się do treści książki.

Długo się zastanawiałam nad oceną tej książki i nadal nie wiem, czy danie jej trzech gwiazdek to nie za wiele. Ostatecznie jednak stwierdziłam, że autor zrobił ogromny research, poczynił jakieś badania i zebrał swoje myśli w jedną całość. Duńczycy. Patent na szczęście okazały się być jednak książką, w której rozdziały mogą tylko z pozoru uporządkować treść. Dosadniej - tam nic nie trzyma się kupy. Ze wszystkich tylko jeden rozdział (o serialu The Killing) od początku do końca faktycznie trzymał się ściśle tematu. I nie, to nie był zabieg ze strony autora, który miał na celu zgrabne przechodzenie z jednego rozdziału do następnego. Odniosłam wrażenie, że Patrick Kingsley w tej książce po prostu błądził. Miał tak wiele do napisania, że nie potrafił skończyć jednej myśli i już przebiegał do kolejnej. Niestety, to dało się odczuć w trakcie czytania. Na treści nie szło się skupić i wielokrotnie łapałam się na tym, że już sama nie wiedziałam co czytam, przez co zmuszona byłam zaczynać fragment od nowa. Koniec końców czytanie jej mnie zwyczajnie męczyło.

Plus daję natomiast za to, że autor nie mydlił czytelnikom oczu. W Danii śmieciarz zarabia prawie tyle co prawnik, studiowanie jest darmowe, Kopenhaga w 2025 ma się stać pierwszą stolicą na świecie z zerową emisją dwutlenku węgla... To wszystko brzmi utopijnie, ale czy taka jest rzeczywistość? Patrick Kingsley faktycznie chwalił, ale miał też zarzuty. Na przykład wielokrotnie  podkreślał fakt, że Dania nie jest łatwym miejscem do życia dla osób, które rodowitymi Duńczykami nie są. Duński rząd nie ułatwia życia imigrantom, choć sami Duńczycy nie mają im nic przeciwko. Dla mnie informacje te były nowością i dzięki tej książce z pewnością zgłębię ten temat.

Z tej serii czytałam również Szwedów. Ciepło na Północy i pamiętam, że tam również bardzo nie odpowiadał mi irytujący styl pisania autorki, jej wieczne porównywanie Szwedów do Polaków. W tym przypadku nie spodobał mi się jeden wielki mętlik i pozorne próby uporządkowania tego w kilka rozdziałów (których brak byłby chyba znacznie lepszą decyzją). Jeśli jeszcze kiedyś zostanie wydana w tej serii jakakolwiek książka na temat nordyckiego państwa, będę się długo zastanawiać, czy po nią sięgnąć. A z początku na pewno będę przed nią uciekać jak przed ogniem.


★★★☆☆

sobota, 14 lipca 2018

216. Veronica Roth - Spętani przeznaczeniem



Ogromnie dziękuję wydawnictwu Jaguar za możliwość przeczytania Spętanych przeznaczeniem od razu po zakończeniu Naznaczonych śmiercią. Naprawdę nie wiem, co bym zrobiła, gdybym nie miała takiej sposobności. Zapewniam, że gdy już raz wejdziecie w ten świat, nie będziecie się mogli od niego oderwać.

Spętani przeznaczeniem przynoszą nam nowe przygody i problemy, z jakimi muszą zmierzyć się Akos i Cyra wraz z ich rodziną i przyjaciółmi. Nad planetami wisi cień wojny i tylko oni mogą jej zapobiec. Czy się z nią zmierzą? I jak poradzą sobie z nowymi, szokującymi informacjami? Czy odnajdą w tym wszystkim siebie?

W tym przypadku obyło się bez męczącego wstępu. Autorka niemal od razu zaczyna (a właściwie kontynuuje) opowieść z grubej rury i już na początku szokuje pewnym znaczącym zdarzeniem. Znajomy już świat i mnogość nazw własnych przestaje przeszkadzać i sprawia, że czytelnik w końcu w pełni może cieszyć się z lektury. To nie tak, że Naznaczeni śmiercią mi się nie podobali. W Spętanych przeznaczeniem po prostu nie muszę "wbijać się" w ten świat, nie muszę go poznawać i domyślać się, co jest czym. Veronica Roth naprawdę świetnie go opisała już w pierwszym tomie i tutaj pogłębia tę "bazę". Stworzyła wielowymiarowy, ogromny świat, który aż miło się poznaje i sprawia, że czytelnik nie chce go opuszczać.

Wydarzenia opisywane są tutaj nie tylko z perspektywy Cyry i Akosa, ale również siostry Akosa - Cisi oraz jego brata - Eijeha. Choć wydawać by się mogło, że czytelnik łatwo mógłby się w tym pogubić, ja uważam ten zabieg za jak najbardziej konieczny. To zdecydowanie pomogło na jeszcze lepszy odbiór wydarzeń i jednocześnie mogłam bardziej poznać chociażby Cisi, z którą się naprawdę polubiłam.

Spodobał mi się również słowniczek na końcu książki, który wyjaśnia trudniejsze określenia. Brakowało mi go w pierwszym tomie, a wydaje mi się, że taka rzecz powinna być niezbędna w książkach, w których mamy do czynienia z wykreowanym, nowym światem.

Natomiast ogromnie żałuję, że znów autorka kilka razy po prostu ucina akcję i przenosi czytelnika kilka godzin/kilka dni później (czego oczywiście nie zaznacza i przez to nie wiadomo, w jakim czasie i miejscu tak naprawdę bohater się znalazł). Co więcej, w żaden sposób nie wyjaśnia tych "uciętych" wydarzeń. Ja nie widzę w tym żadnej celowości.

Czy Spętani przeznaczeniem faktycznie są najlepszą książką Veronici Roth? Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Ta duologia faktycznie jest znacznie lepsza (i jak już wcześniej wspominałam - dojrzalsza) od Niezgodnej, ale nie potrafię się zdecydować, który tom podobał mi się bardziej. Tutaj nie miałam skomplikowanego wstępu (który był przecież konieczny w pierwszym tomie), ale były aspekty, które również mnie denerwowały. Niemniej, przy Spętanych przeznaczeniem chyba odrobinę przyjemniej spędziłam czas.

Ogromnie polecam Wam wejście i zapoznanie się z tym światem, z Akosem i Cyrą oraz z wieloma innymi, równie interesującymi i nie płaskimi bohaterami. Ogromnie żałuję, że cykl "Naznaczeni śmiercią" to tylko duologia, ale z drugiej strony wszystko zostało już wyjaśnione i opisane i nie widzę sensu, by ta opowieść miała być kontynuowana. Jeśli lubicie takie ambitniejsze, fantastyczne opowieści młodzieżowe to koniecznie zapoznajcie się z twórczością Veronici Roth.

★★★★★

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu Jaguar.

środa, 11 lipca 2018

215. Dlaczego maratony czytelnicze nie są dla mnie?


BookTuberzy i Bookstagramerzy oszaleli na punkcie maratonów czytelniczych. 24-godzinne, 3-dniowe, tematyczne... Jest w czym wybierać. Jako część tej społeczności postanowiłam w ostatnim czasie wziąć udział w dwóch - 72-godzinnym Selerowym Maratonie organizowanym przez bestselerki oraz w Nordicathonie organizowanym przez Zafikowaną.

Zarówno za pierwszym, jak i za drugim razem nie szalałam. Do pierwszego wybrałam sobie 4 książki (z czego jedną zaczętą), do drugiego natomiast 3. Oczywiście poległam. Choć może to złe słowo. Cieszę się, że zrealizowałam część swoich planów, ale żałuję, że nie udało mi się przeczytać wszystkiego, co planowałam. 

Ostatecznie uważam, że nie do końca nadaję się do takich maratonów. Nie potrafię poświęcić całego czasu tylko na czytanie (nie wliczam oczywiście w to spania, bo maraton nie ma być przecież katowaniem siebie). Jest mnóstwo czynników, które mnie po prostu rozprasza. A to zajrzę na Instagram, a to porozmawiam z przyjaciółką, a to posprzątam mieszkanie lub spędzę po południe w domku na wsi, bawiąc się z kotem. Przy drugim maratonie czynnikiem tym było zmęczenie po pracy i ostatecznie choroba, która zbiła mnie z nóg. No i nie ukrywajmy - ja nie jestem typem szybkiego czytacza. Niektórzy powiedzą, że 200 - 300 stron zajmie około 2 godzin... Mi zawsze zajmuje to trochę więcej. Dlatego naprawdę nie wyobrażam sobie przeczytać w ciągu dnia 4 - 5 ksiażek! Zdradźcie mi, jaki jest magiczny sekret tak szybkiego czytania?

Ale maraton to nie wyścig szczurów, tu przecież nie liczy się ilość, ale zabawa i przyjemność ze wspólnego czytania. I ta naprawdę była przednia. 

Z pewnością w urlopie spróbuję zrobić sobie 24-godzinny maraton, bo po prostu chce poczuć ja to jest. Już teraz jednak jestem pewna, że nie przygotuję sobie ogromnych planów na tę dobę, ale postaram się przeczytać 1 - 2 książki.

A czy Wy lubicie takie maratony? Braliście w jakimś udział?

sobota, 7 lipca 2018

214. Veronica Roth - Naznaczeni śmiercią


Są takie książki, którym warto dać drugą szansę. Po Naznaczonych śmiercią sięgałam dwa razy. Za pierwszym razem przeczytałam kilkanaście stron i niezachęcona oddałam ją do biblioteki. Za drugim razem zgodziłam się na wyrażenie swojej opinii o tej książce. I okazało się być to najlepszą decyzją, jaką mogłam podjąć.

W odległej galaktyce na jednej z planet dorastają Akos i Cyra. Każdy z nich żyje w innym państwie- Akos w Thuvhe, a Cyra w Shotet. Narody te wzajemnie siebie nienawidzą. Los jednak splata ścieżki młodych, którzy z nienawiści powoli przechodzą w wzajemną tolerancję, a później przyjaźń. Połączy ich wzajemne zrozumienie, dążenie do sprawiedliwości i cele, które wymagają od nich wspólnego działania.

Przyznaję, że w świat wykreowany przez Veronicę Roth ciężko się wkręcić. To może być również moja wina, bo dawno nie czytałam tego typu książek i nie byłam przyzwyczajona do akcji, która nie dzieje się w naszym, realnym świecie. Nie zmienia to faktu, że świat, jaki stworzyła autorka jest dopracowany do perfekcji. Powoli zapoznajemy się nie tylko z planetą, na której żyją ludzie Thuvhe i Shotet, ale mniej lub bardziej powierzchownie dowiadujemy się o innych planetach (których położenie możemy zobaczyć na mapie umieszczonej na samym początku książki). Poznajemy dom rodzinny Akosa w Thuvhe, ale też doskonale życie codziennie Cyry i jej władczego brata Ryzeka w Shotet.

Co więcej, żaden z bohaterów nie został potraktowany po macoszemu. Każdy z nich odgrywa swoją rolę w tej historii i każdego z nich możemy doskonale poznać. Nie ma tutaj czarno-białych postaci. Apodyktyczny Ryzek posiada swoją łagodną, słabszą stronę. Z pozoru szorstka Cyra potrafi okazywać uczucia. Łagodny Akos jest gotowy zabić, by ochronić osoby, które kocha. Uwielbiam tę wielopłaszczyznowość w kreowaniu świata, a także bohaterów i  Veronica Roth pokazała, że to potrafi to zrobić doskonale.

Żeby nie było tak kolorowo, mam jedno "ale" do tej książki. Odniosłam wrażenie, że autorka, nie wiedząc jak wybrnąć, jak opisać pewne sytuacje, poszła odrobinę na łatwiznę i postanowiła uciąć akcję i przenieść nas do niedalekiej przyszłości. Z jednej strony powodowało to chęć dalszego czytania, bo byłam po prostu ciekawa, co tam się wydarzyło (biorąc pod uwagę, że był to jeden z kluczowych momentów w dorastaniu, ewoluowaniu bohaterów, który wpłynął na ich dalsze postępki), ale z drugiej strony jaki jest sens robienia czytelnikowi nadziei na rozwiązanie tych tajemnic? Dostałam szczątkowe informacje o nieopisanych wydarzeniach i do teraz bardzo ubolewam, że nie było mi dane przeżyć tych chwil wspólnie  z Cyrą i Akosem.

Muszę przyznać, że Naznaczeni śmiercią to zupełnie inna i nowa odsłona Veronici Roth. Jeśli uwielbiacie ją z trylogii Niezgodna to koniecznie sięgnijcie po ten cykl. Nie jest powiedziane, że książka Wam się spodoba, bo jest to jednak zupełnie inny świat  i także gatunek powieści. Być może uznacie ją za znacznie lepszą od Niezgodnej, ale równie dobrze możecie stwierdzić, że to nie Wasza bajka. Dla mnie książka rozpoczynająca nowy cykl  jest bardziej dopracowana i po prostu dojrzalsza. Wy jednak musicie przekonać się o tym sami. 

★★★★☆

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Jaguar.

środa, 4 lipca 2018

213. Timur Vermes - On wrócił


On wrócił. On. Tak, Adolf Hitler. Zastanawialiście się kiedyś, jakby to było spotkać Führera na ulicach Waszego miasta, np. w drodze do pracy? Albo zobaczyć z nim film na YouTube? Jakbyście to odebrali? Wiwatowalibyście, słysząc jego przemowy czy hejtowalibyście jego "powrót", twierdząc że to nie jest ani trochę śmieszne? Tę humorystyczną wariację nad powrotem słynnego Wodza pokazał nam Timur Vermes.

Pewnego dnia Hitler po prostu otwiera oczy. Jakże się dziwi, że otaczająca go grupka chłopców nawet w najmniejszym stopniu nie zachowuje się tak, jak tego wymagano w latach 20., 30. i 40. XX wieku. Idąc dalej, poznaje Niemcy i mieszkańców oraz nowoczesną technologię - na blacie biurka porusza zabawnym urządzeniem zwanym myszką, które obsługuje strzałkę na ekranie monitora, ma własną stronę internetową, kanał na YouTube, a jego twarz pojawia się na pierwszych stronach kolorowych gazet i w kolorowej telewizji. Na przekór wszystkiemu stara się szerzyć swoją propagandę i dokończyć to, czego nie udało mu się w trakcie wojny.

Autor nie przedstawił nam obrazu Hitlera jako tyrana, który wymordował miliony i który żywi nienawiść do innych nacji. Przede wszystkim pokazał tutaj człowieka inteligentnego i na swój sposób prostego, osobę, z którą można zwyczajnie porozmawiać, ale która dąży do zrealizowania swoich celów. W żartobliwy sposób ukazał jego konfrontacje ze współczesnością, która momentami śmieszyła mnie do łez.

Brakowało mi natomiast wyjaśnienia, co w ogóle było przyczyną powrotu Hitlera. Dlaczego "wrócił" tylko on, a nie grono innych, także ważnych postaci z czasów II Wojny Światowej. Nie doczekałam się żadnego, nawet krótkiego momentu w książce, który poświęcony zostałby rozważaniom nad przyczyną rozpoczęcia nowego akapitu w życiu Wodza. Zrozumiałe jest dla mnie to, że nie zastanawiali się nad tym ludzie otaczający Führera, bo przecież cały czas byli zdania, że człowiek ten po prostu doskonale odgrywa swoją rolę, bo przecież nie może być TYM Hitlerem. Ale co mnie, mówiąc szczerze, irytowało to fakt, że nawet sam Adolf nie poświęcił na to nawet chwili. Tak jakby to było zupełnie normalne, że ludzie po prostu budzą się po swojej śmierci kilkadziesiąt lat później, jakby nigdy nic.

Ogólnie rzecz biorąc, książkę Wam polecam. To ciekawe spojrzenie na współczesny świat i współczesne społeczeństwo, które jest podatne na wpływy i niekoniecznie zmierza ku dobremu. Były fragmenty, które chętnie bym w niej pominęła w zamian za dopisanie braków, które moim zdaniem były w ten historii jak najbardziej istotne. Nie usatysfakcjonowałam się przez to również otwartym zakończeniem. Za to podobało mi się oryginalne poczucie humoru i nieco prześmiewcze spojrzenie na świat.

On wrócił powinno być jednak traktowane jako przestrogę i swoistą lekcję, którą powinien poznać w swoim życiu każdy członek społeczeństwa. Ten Adolf Hitler oczywiście już nie wróci, ale świat z pewnością w przyszłości doczeka się nowego.

★★★☆☆

niedziela, 1 lipca 2018

212. Podsumowanie czerwca


Miesiąc moich urodzin i półmetek roku znów minął mi zbyt szybko. Nie wiem, jak to się dzieje, że odkąd skończyłam edukację czas po prostu przepływa mi przez palce. Za to czytam znacznie więcej. I o wiele lepiej się z tym faktem czuję.

W czerwcu przeczytałam... Aż 10 książek. Aż, bo dla mnie to naprawdę bardzo dobry wynik. Rzadko kiedy uda mi się tak dużo w miesiącu przeczytać. Co więcej, większość z tych książek jest moją własnością - w końcu więc maleje mi ilość nieprzeczytanych książek na półce. Pozostało ich jeszcze 45.

Z początkiem miesiąca skończyłam dwie zaczęte już dawno temu książki, czyli On wrócił (której opinia w tygodniu pojawi się na blogu) oraz Tamte dni, tamte noce, których nie potrafię jednoznacznie ocenić (ale więcej dowiecie się tutaj).

Następnie rozpoczęłam i naprawdę wkręciłam się w Zresetowaną od Teri Terry. Krótko później skończyłam Rozdartą, a w nocy z 30 czerwca na 1 lipca Osaczoną. Uwielbiam tę dystopijną trylogię i na pewno więcej o niej wkrótce napiszę.

Oczywiście nie mogło zabraknąć czegoś o Północy. Tym razem padło na ostatnio zakupioną książkę o Norwegii, czyli Szczęśliwy jak łosoś.

Już w maju porwałam się na przeczytanie Ugrofińskiej wampirzycy. Dodałam ja na półkę na lubimyczytać.pl już bardzo dawno temu i w końcu naszła mnie na nią ochota. Niestety nie dałam rady. Nie mam słów na to, jak ta książka jest słaba. Dobrnęłam do połowy z nadzieją, że się rozkręci, ale w czerwcu po prostu odpuściłam.

Tydzień temu Marta i Anna z kanału bestselerki zorganizowały 72-godzinny maraton czytelniczy, a z okazji wolnego weekendu postanowiłam wziąć w nim udział. Przeczytałam więc Listy Napoleona i Józefiny, które kupiłam jakiś rok temu i które bardzo mi się spodobały. Napoleon Napoleonem, ale historia Józefiny urzekła mnie i nawet wzruszyła. Polecam! Następnie zabrałam się za fenomenalny ładunek emocjonalny, czyli Moją najdroższą. Na pewno wyrażę o tej książce swoją opinię, ale na razie muszę zebrać myśli na temat tej trudnej, prawdziwej, wzruszającej, odrażającej i fantastycznej jednocześnie książce. 

Podczas maratonu zabrałam się jeszcze za opowieść o Saroo czyli Lion. Droga do domu. Skończyłam ją co prawda kilka dni później i zaklinam siebie, że kurzyła się na mojej półce ponad rok. To była wzruszająca i dająca nadzieję historia. Bardzo miło spędziłam z nią czas.

Liczę, że pod względem czytelniczym mój lipiec będzie wyglądał podobnie, bo z czerwca jestem naprawdę zadowolona. A jak Wam minął ubiegły miesiąc? Jakie macie plany na wakacje?

piątek, 29 czerwca 2018

211. André Aciman - Tamte dni, tamte noce


W pewnym momencie o Tamtych dniach, tamtych nocach stało się po prostu bardzo głośno. Być może to za sprawą ekranizacji, być może za sprawą tematyki poruszanej w książce, a być może ze względu na fakt, że jest ona uważana za naprawdę bardzo dobrą lekturę. Ja sama nie mogłam jej sobie odpuścić i zamówiłam ją chyba głównie ze względu na chęć obejrzenia ekranizacji. Zrobiłam to w końcu, będąc zaledwie w połowie książki, ale nie żałuję. Nie zaspoilerowało mi to zakończenia (które w książce było znacznie szerzej opisane), a za to trafiłam idealnie w punkt z momentami, które znajomość lektury po prostu doskonale wyjaśnia.

Tamte dni, tamte noce są tak naprawdę opisem uczuć, które przeżywa Elio, gdy poznaje Oliviera i spędza z nim najbardziej pamiętne wakacje swojego życia. Z początku uprzedzony do mężczyzny, w końcu odkrywa, że przybysz nie jest mu obojętny. To przy nim poznaje samego siebie, swoje uczucia i orientację.

Daję autorowi naprawdę ogromny plus za nietuzinkowych bohaterów. Kreacja Oliviera to dla mnie czysty majstersztyk i odrobinę żałuję, że możemy go poznać tylko z perspektywy Elio. Ukazał się nam jako inteligentny mężczyzna, który świadomie stara się nie dopuścić uczuć, które mogłyby zapanować nad jego decyzjami. Mimo wszystko poddaje się ogarniającej go miłości do chłopca, ale i w pełni ją kontroluje.

Elio z kolei odrobinę wyszedł tutaj na rozkapryszonego nastolatka, który nie może się zdecydować, czego tak naprawdę chce. W jego uczuciach przechodzimy ze skrajności w skrajność. Dosłownie. Rozpoczynamy akapit słowami "bierz mnie, Oliver", a kończymy z tekstem "Nienawidzę Cię, Oliver". I tak przez całą książkę. Jest w tym jednak jakiś urok i prawda, bo postępuje on jak najbardziej ludzko. Jeśli miał więc to być celowy zabieg autora to naprawdę super. Bo ten bałagan idealnie odwzorowuje myśli i emocje, jakimi targany jest nastolatek, który próbuje odkryć, kim tak naprawdę jest, co go pociąga i co go interesuje. Jeśli natomiast ten "zbitek czy natłok myśli" stał się zupełnym przypadkiem... No to naprawdę szkoda. Wierzę jednak, że zabieg ów celowo ma pokazywać nam wnętrze Elio.

Czy polecam Wam przeczytanie książki? Trudno mi powiedzieć. To pozycja, która nie każdemu przypadnie do gustu. Jeśli pragniecie poznać historię z wątkiem lgbt to sobie darujcie, bo to nie jest książka, jakich teraz na rynku wydawniczym pojawia się mnóstwo. Jeśli za to chcecie obejrzeć film, to koniecznie zacznijcie od zapoznania się z pierwowzorem, bo nie czytając go, w pełni nie zrozumiecie ekranizacji. Słynna już scena z brzoskwinią, czy kolory kąpielówek Oliviera to tylko dwie rzeczy, które wyklarują się Wam dopiero, gdy będziecie znali książkę. Co zresztą nie dziwi, bo dialogów i w książce, i w filmie jest naprawdę niewiele. Wszystko bazuje na uczuciach, które targają Elio i tym, jak on postrzega rzeczywistość. Czytając, poznajemy tak naprawdę jego duszę, a bez tego nie zrozumiemy całkowicie ekranizacji.

Nie mogę rzec, żebym się tą książką zawiodła. Spodziewałam się zwyczajnie czegoś zupełnie innego, a to co otrzymałam nie do końca mi się spodobało.

Tamte dni, tamte noce są napisane cudownym językiem, ale poprzez "mętlik" jaki wprowadza nam autor (o którym wyżej wspominałam) bardzo ciężko mi się było na niej skupić. Nie mogę też nie zaznaczyć faktu, że pewnie znacznie przyjemniej by mi się ją czytało, gdybym co chwila nie tłumaczyła sobie włoskich wtrąceń. Być może to wina tłumaczenia, a być może znów celowy zabieg autora, który chciał tym jeszcze bardziej przywołać czytelnikowi włoski klimat. Nie ukrywam jednak, że bardzo przydatna byłaby mi tutaj znajomość tego języka, o którym notabene nie mam zielonego pojęcia.

Tamte dni, tamte noce określiłabym mianem książki dobrej, nawet bardzo. Biją od niej Włochy - te wąskie, kamienne uliczki, owoce zrywane i jedzone prosto z drzewa oraz gorące promienie słońca, a także rodzinna i przyjazna atmosfera w domu Włochów. Jakże przyjemniej jednak czytałoby się ją pisaną z perspektywy Oliviera, choć mam świadomość, że to Elio odgrywa tutaj główne skrzypce. Jego uświadamianie sobie, kim tak naprawdę jest, jest przecież bazą tej książki. Trudno więc mi ją jednoznacznie ocenić, a w dodatku czuję, że bez obejrzanego filmu po prostu nie byłaby ona kompletna. Gra aktorska Armiego i Timothée'go naprawdę bardzo wpłynęła na mój odbiór całej historii.

Myślę, że książce dam jeszcze jedną szansę i kiedyś przeczytam ją na nowo, tym razem będąc w pełni świadomą, czego mam się spodziewać. I jestem wręcz pewna, że wtedy uznam ją za arcydzieło.

★★★★☆

wtorek, 12 czerwca 2018

210. Anna Kurek - Szczęśliwy jak łosoś. O Norwegii i Norwegach


Zwykle podchodzę do pozycji typu Szczęśliwy jak łosoś z przymrużeniem oka. Nie zrozumcie tego źle, uwielbiam czytać takie książki, ale nie spodziewam się po nich ogromnej dawki wiedzy. Nie uważam siebie za laika w kwestii znajomości Skandynawii  czy nordyckiej kultury, dlatego takie lektury są dla mnie jedynie spędzeniem miło czasu i ewentualnie poszerzeniem wiadomości, o których mam już jakieś pojęcie.

Anna Kurek w książce Szczęśliwy jak łosoś. O Norwegii i Norwegach pokazała czytelnikowi obraz kraju uporządkowanego, bogatego i poprawnego ze szczęśliwymi obywatelami i mieszkańcami. Nie bała się jednak nadmienić kilku niuansów, które są rysą na tej idealnej i perfekcyjnej tafli, co mi akurat bardzo się spodobało, bo dzięki temu można uznać ten obraz za jak najbardziej prawdziwy, a nie wyidealizowany.

Szczęśliwy jak łosoś to książka skierowana do osób, które o Norwegii i Norwegach wiedzą naprawdę niewiele lub nic. Tak jak wspomniałam wyżej - autorka nie opowiada tutaj żadnych odkrywczych rzeczy - kwestia wysokich podatków, które Norwedzy popierają czy ich pozornie chłodne zachowanie to coś, co na ogół wie każdy. Anna Kurek jednak troszkę głębiej te tematy opisała. Nie znaczy to, że książka była nudna. Jest naprawdę dobrze i w ciekawy sposób napisana, a momentami nawet mnie zdziwiła. Kto z Was by się spodziewał, że od norweskich uczniów wymaga się w szkole tak niewiele?

To moja pierwsza tego typu książka akurat o Norwegii, ale z pewnością nie ostatnia. Na końcowych stronach mamy pokaźną listę lektur o Norwegii i Norwegach, a czytając również natkniemy się na kilka tytułów (które już wcześniej miałam na oku i za które na pewno się zabiorę). Pokazuje to ogrom włożonej pracy w tę pozycję, by poszerzyć temat, z którym Anna Kurek styka się przecież na co dzień.

Jedyne, co mnie naprawdę raziło podczas czytania, to spora liczba literówek i błędów fleksyjnych. Dawno nie spotkałam się z aż taką ich ilością w książce. Podobały mi się fotografie, natomiast odniosłam wrażenie, że były one rozmieszczone losowo - większość z nich nie pasowała w ogóle do tematu rozdziału, na którego początku lub końcu była umieszczona.

Daję za to ogromny plus autorce, która odważyła się poruszyć kwestie nieprawdziwych stereotypów  przypisywanych Norwegom (choć sama przyznawała, że przy niektórych tematach wbija zapewne kij w mrowisko). Czytelnik na zakończenie otrzymał też krótki poradnik (dla mnie również podsumowanie całej książki), by przyjeżdżając do Norwegii, nie popełnił faux pas. Lepiej Szczęśliwego jak łosoś nie szło zakończyć.

Podsumowując, to lektura wciągająca i interesująca, ale nie polecam jej osobom, które kraj ów znają od podszewki lub chociaż go odwiedziły. Ja pogłębiłam nieco już znane mi wcześniej zagadnienia, a nawet odkryłam kilka nowych, ale myślę, że spokojnie informacje te odnalazłabym na pierwszej lepszej stronie internetowej poświęconej Norwegii. Nie mniej, książka bardzo ładnie prezentuje się na mojej "północnej" półce w pokoju. 

★★★★☆

sobota, 2 czerwca 2018

209. Podsumowanie maja


Mam wrażenie, że każdy miesiąc tego roku przelatuje mi przez palce jeszcze szybciej niż poprzedni. Chociaż z tego, że tak szybko przeleciał mi maj, w sumie nawet się cieszę. Nie jestem bowiem zadowolona z moich czytelniczych wyników. Robiłam nadgodziny w pracy i męczyłam się z nieustępującą alergią, w dodatku te upały... Kto przywołał nam lato zamiast wiosny? Dojazdy pociągiem ze zmęczenia poświęcałam na spaniu, a nie - jak to zwykle robiłam - na czytaniu.

1 maja skończyłam ostatnie kilka stron Dziewczyny, która igrała z ogniem i z tego też powodu dodałam ją do kwietniowego podsumowania. Tym oto sposobem przeczytałam zaledwie trzy książki, bo nie dałam już rady skończyć czwartej.

Na czytniku przeczytałam Zabić Sarai, która mnie bardzo wciągnęła, a której opinię niedługo będziecie mogli na blogu przeczytać. 

Następnie skończyłam ostatni tom Darów Anioła, czyli Miasto niebiańskiego ognia i wprost nie mogę uwierzyć, że to już koniec. Bardzo się cieszę, ze powróciłam do tej serii i, co więcej, dałam szansę ostatniej książce. Tak jak kiedyś jej nie lubiłam, tak teraz stała się moją ulubioną (zaraz po Mieście szkła). Koniecznie przeczytajcie! Autorka stworzyła fantastyczny świat i jeszcze lepszych bohaterów. Nie możecie tego nie poznać.

W maju premierę w Polsce miało The Foxhole Court, które oczywiście od razu kupiłam, a po otwarciu paczki od razu przeczytałam. Mam wrażenie, że spodobało mi się jeszcze bardziej niż za pierwszym razem, gdy czytałam je po angielsku (moja opinia tutaj). Zaraz zabrałam się też za czytanie drugiego tomu i już nie mogę się doczekać, kiedy to wydawnictwo Niezwykłe postanowi wydać go w Polsce.

Tak też w maju przeczytałam mniej książek, aniżeli kupiłam (stosik tutaj). Ale nie przejmuję się tym i wierzę, że czerwiec będzie dla mnie łaskawszy. Jak Wasz maj?

sobota, 26 maja 2018

208. Nowości w biblioteczce


Ostatnie kilkanaście nowych książek to efekt jedynie dwóch zamówień z nieprzeczytane.pl (mojej ostatnio ulubionej księgarni internetowej, biorąc pod uwagę bardzo niskie ceny oczywiście).

Przybyło do mnie, szczęśliwie, 13 książek, choć nie do końca jestem pewna, czy to wszystkie. Niestety mój regał nie chce się już bardziej poszerzyć i musiałam ułożyć je w zgrabny, rosnący stosik obok. Wczoraj jednak wpadłam na genialny pomysł i górę regału potraktowałam jako kolejną "półkę". Tym oto sposobem zyskałam trochę miejsca na kolejne książki!

Przejdźmy jednak do tego, co zamówiłam. To książki o przeróżnej tematyce i każdej z nich jestem niesamowicie ciekawa.

Na pierwszy rzut idzie polskie wydanie The Foxhole Court, które przeczytałam w zeszłym roku po angielsku. Wczoraj zaczęłam czytać i liczę, że dzisiaj to skończę. Ta książka jest tak świetna! Na półce czekają już na mnie dwie kolejne części trylogii, ale postanowiłam przeczytać je właśnie wtedy, gdy skończę pierwszą część po polsku.

Oczywiście nie mogło zabraknąć tutaj książek o tematach około skandynawskich. Jest więc książka o Norwegii, czyli Szczęśliwy jak łosoś oraz o Szwedach, czyli Moraliści. Jak Szwedzi uczą się na błędach i inne historie. Kupiłam również zachwalane Dzień dobry, północy, a także mniej znaną Wyspę. Nabyłam także Gdzie niebo mieni się czerwienią z zorzą polarną w tle i myślę, że lada dzień to przeczytam. 

Na półce pojawiły się także książki określane jako mocne lub takie, które w teorii powinny takie być. Jest więc Moja najdroższa oraz Ucieczka z martwego życia. Moim zdaniem szokujące będą również Laleczki skazańców - jedyna książka kupiona stacjonarnie w księgarni w Karpaczu, z której mogłabym w ogóle nie wychodzić. Przeczytałam kilkadziesiąt stron już w trakcie mojego krótkiego urlopu w górach i pragnę jak najszybciej zapoznać się z całością. 

A na koniec coś lekkiego i mam nadzieję, że niesamowicie wciągającego. 

Nigdy nie zamierzałam się zabierać za Mroczne intrygi, ale po skończeniu Darów Anioła po prostu nie potrafię zrezygnować i odciąć się od świata, który stworzyła Cassandra Clare. Tym oto sposobem Pani Noc i Władca Cieni znaleźli się na mojej półce. 

Jakiś czas temu przeczytałam Złą krew, która bardzo mi się spodobała. Wtedy nie byłam jednak pewna, czy chcę przeczytać dwie kolejne części tej trylogii. Robiąc zamówienie, naszła mnie taka ochota na powrót do przygód tych bohaterów, że musiałam zamówić Dziką krew i Prawdziwą krew (zwłaszcza, że każda kosztowała jedynie 20 zł).

A co Wy kupiliście w ostatnim czasie? Pochwalcie się!

środa, 9 maja 2018

207. Jay Asher - Światło



Nigdy nie pomyślałabym, że świąteczną książkę przeczytam prawie, że latem (bo nie oszukujmy się - wiosnę w tym roku mamy wyjątkowo upalną).

W rodzinie Sierry od pokoleń prowadzi się farmę choinek. Dziewczyna co roku w grudniu pakuje się i wyrusza z rodzicami na drugi koniec Stanów, by sprzedawać tam bożonarodzeniowe drzewka. Zostawia dwie najlepsze przyjaciółki, by Święta spędzić w ciepłej Kalifornii z trzecią. Ten wyjazd ma być jednak inny. Po pierwsze - Sierra poznaje owianego złą sławą Caleba, a po drugie - ten rok prawdopodobnie będzie jej ostatnim w Kalifornii...

Po 13 powodach w życiu nie spodziewałabym się, że Jay Asher napisze słodką love story dla nastolatków. Jednocześnie byłam nią zaintrygowana, bo wydawało mi się, że taki typ powieści nie może pasować do jego stylu pisania. 13 powodów poruszało przecież naprawdę poważne tematy, a tutaj nagle mamy książkę, która w zamyśle ma nie chwytać czytelnika niczym konkretnym prócz "oklepanej historii miłosnej".

I faktycznie, sama historia miłosna taka była. Przewidywalna. Ale o dziwo, nie przeszkadzało mi to w jej czytaniu. Byłam ciekawa, jak potoczą się losy Sierry i Caleba, jak Caleb wytłumaczy krążące plotki na jego temat i jak Sierra postąpi. Kibicowałam im i o dziwo, wciągnęłam się w tę historię.

Światło, moim zdaniem, miało opowiadać historię, w której wszystko powinno się dobrze skończyć. Bo przecież o to chodzi w Bożym Narodzeniu. Należy wtedy wybaczać, potrafić zrozumieć i darzyć się wzajemnie przyjaźnią i miłością. Wierzę, że właśnie ta idea miała być "poważniejszym" zamysłem dla tej książki.

Od Światła nie wymagałam zupełnie niczego. Nie spodziewałam się wciągającej i porywającej lektury, a ponadto nie oczekiwałam, że taką mogłabym w ogóle otrzymać. Być może ta historia jest oklepana i przewidywalna. Być może nie poczułam tu aż tak klimatu Świąt, a już tym bardziej nie zimy. Być może bohaterowie nie zapadli mi w pamięci. Ale na tę chwilę, podczas której czytałam Światło, zaskarbili sobie moją sympatię. Autor podarował nam książkę, którą się naprawdę dobrze, szybko i przyjemnie czyta. Dostałam uroczą historię, której wtedy potrzebowałam. Nie żałuję jej lektury, a tym bardziej nie żałuję, że przeczytałam ją w kwietniu, a nie - jak być może powinnam - w grudniu. Chcę wierzyć, że otrzymałam odrobinę magii, która towarzyszy Świętom, w gorące dni.

Wam jej nie polecam, ale też nie odradzam. Na rynku jest mnóstwo tego typu pozycji, nawet lepszych. Ta nie wyróżnia się niczym szczególnym na ich tle i śmiem rzec, że nawet ginie w ich natłoku. Ale nie zawiodłam się i jeśli nie będziecie od niej oczekiwać fanfar,  również będziecie zadowoleni.

★★★★☆

środa, 2 maja 2018

206. Podsumowanie kwietnia


Jak zwykle, kolejny miesiąc minął równie szybko, co pstryknięcie palcami. Mimo tego zdążyłam przeczytać 6 książek i jestem usatysfakcjonowana z wyniku, a co więcej - moja chęć na czytanie nie mija.

Przeczytałam drugą część Girl Online, czyli Girl Online. W trasie. Uwielbiam tę młodzieżową trylogię i myślę nad zakupem trzeciej części, by dowiedzieć się, jak skończyły się przygody Penny.

Oczywiście nie mogło zabraknąć tutaj kolejnego tomu Darów Anioła - skończyłam Miasto zagubionych dusz i od razu zabrałam się za Miasto niebiańskiego ognia, by nie popełnić błędu sprzed lat i nie czytać ostatniego tomu po dłuższej przerwie.

W kilka godzin przeczytałam Światło Jaya Ashera , które jeszcze zimą wypożyczyłam z biblioteki. Myślałam, że nie odczuję tego zimowego, świątecznego klimatu w wyjątkowo upalnym kwietniu, ale nic mylnego. Pozytywnie zaskoczyła mnie ta pozycja, mimo że nie oczekiwałam od niej zupełnie nic. Liczyłam na przyjemną, lekką lekturę i właśnie taką otrzymałam.

W kwietniu po raz pierwszy od kilku lat zmierzyłam się z komiksem. Przeczytałam Persepolis. Historię dzieciństwa oraz Persepolis II. Historię powrotu Marjane Satrapi. Obydwa komiksy są mistrzowskie, jeśli oceniać je pod względem opowiedzianej historii. Pod kątem graficznym mam mieszane uczucia - historia jest świetnie wyrysowana, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że mogło być lepiej. Zastanawiam się też, czy komiksy są dla mnie. Persepolis wybrałam, bo byłam ciekawa tej historii, ale o stokroć bardziej wolałabym, gdyby była napisana w sposób prozatorski.

Na koniec, bo ostatnie 10 stron pochłonęłam 1 maja, przeczytałam drugi tom trylogii Millenium, czyli Dziewczynę, która igrała z ogniem. To zdecydowania najlepsza książka, jaką miałam okazję poznać w tym miesiącu i najlepszy kryminał, jaki przeczytałam w życiu. Poziom intryg, zawirowania w fabule, prędkości akcji i skonstruowania samej historii jest o stokroć wyższy niż w przypadku pierwszego tomu, już w którym przecież był bardzo wysoki. Nie mogę się doczekać, co przyniesie mi lektura trzeciego tomu.

A co Wy przeczytaliście w kwietniu?

sobota, 28 kwietnia 2018

205. John Green - Żółwie aż do końca



Żółwie aż do końca są najnowszą książką Greena i muszę przyznać, że mimo swojej "greenowatości" (jak to określam), nieco inną od poprzednich.

Główną bohaterką jest szesnastoletnia Aza Holmes, która cierpi na zaburzenia obsesyjno-kompulsywne, czyli nerwicę natręctw. Powoduje to, że kilka razy dziennie najważniejszą rzeczą stają się dla niej upust krwi z palca, zmiana plastra, przemycie palca środkiem antybakteryjnym lub nawet spożycie go. Wszystko, byle nie zakazić się clostridium difficile, które prowadzi do śmierci. Choroba ta przeszkadza prowadzić jej normalne życie - przyjaźnić się lub zakochać. By jeszcze bardziej nie naruszyć swoich relacji z bliskimi, zgadza się ze swoją przyjaciółka Daisy odnaleźć zaginionego miliardera Russella Picketta, który jest również ojcem jej znajomego z dzieciństwa Davisa. Nagrodą jest tutaj sto tysięcy dolarów, których tak bardzo potrzebuje, by wyjechać na studia.

Żółwie aż do końca mają wszystkie cechy znane czytelnikom Greena. Nastoletni bohaterowie i sprawy, które czasami powinni rozwiązywać dorośli, a nie uczniowie. Co najważniejsze jednak, mamy swoisty motyw główny, wokół którego kręci się akcja. Tym razem jest nim choroba psychiczna, którą Green opisał w mistrzowski sposób (sam się przecież z nią zmaga). Właśnie ten wątek, można powiedzieć autobiograficzny, sprawia, że książka ta jest wyjątkowa i inna od poprzednich. Naprawdę wiedział, w jaki sposób ją opisać, by trafić w serce czytelnika, zszokować go i poruszyć w nim najgłębsze uczucia.

Aza potrafi rzucić wszystko - urwać rozmowę z pół zdania, by pobiec do łazienki, zdezynfekować dłonie i zmienić plaster. Robi to co chwilę, a jednak i tak nękają ją myśli, czy na pewno zajęła się tym "obowiązkiem" dzisiejszego ranka. Rzecz, która według niej może uratować jej życie, tak naprawdę powoli ją wyniszcza i zabija.

Green zaznaczył jak ważne jest tutaj zrozumienie i wsparcie bliskich, bo bez tego bardzo łatwo zniszczyć relacje z nimi i popaść w wir choroby. Aza wielokrotnie określała ją "zacieśniającą się spiralą", którą przedstawioną mamy na oryginalnej okładce książki. Ja wybrałam jednak tę drugą, polską, by pasowała do mojej kolekcji dzieł Zielonego. Muszę przyznać, że nie jest tak symboliczna, ale podoba mi się jej grafika i kolorystyka. Wydawnictwo Bukowy Las zresztą nigdy nie zawodzi czytelnika, jeśli chodzi o stylistykę okładki i całą zawartość.

Ale Żółwie aż do końca nie są opowieścią tylko o Azie i jej chorobie. Mamy tutaj również jej przyjaciółkę Daisy, której brakuje obecności Azy i jej zaangażowania w łączącą je relacje oraz Davisa i jego brata (synów zaginionego miliardera), którzy pławiąc się w luksusach, nie są szczęśliwi, bo brakuje im rodzicielskiej miłości i wsparcia.

Najnowsza książka Greena - tak samo jak poprzednie - skłania do refleksji i przemyśleń. To nie jest zwykła opowieść o nastolatkach dla nastolatków. Green w prosty sposób przekazuje ponadczasowe prawdy i wartości skierowane do czytelników w niemal każdej grupie wiekowej. W około trzystu stronach przywiązuje nas do bohaterów, ale zamyka historię w taki sposób, że nie brakuje nam jej kontynuacji. Po zakończeniu jedyne, czego się pragnie, to kolejnej, równie poruszającej opowieści z nowymi bohaterami. I to jest u tego Pana naprawdę niesamowite. Między innymi za to kocham jego książki i mam nadzieję, że nie będzie nam kazał długo czekać na kolejną.

★★★★★