Czasem książka przeczytana w kilka godzin wydaje się być najlepszą książką, jaką się kiedykolwiek chwyciło w dłonie. Jednak czasem tylko wydaje się tak być...
Finley jest cichym osiemnastolatkiem, uczniem szkoły w Belmont - miasta, w którym rządzi tylko mafia. Życie nigdy go nie rozpieszczało. Stracił matkę, opiekuje się beznogim i wiecznie pijanym dziadkiem, a jego ojciec nie zarabia zbyt wiele. Ma jednak pasję - koszykówkę - nad którą codziennie ciężko pracuje wspólnie z dziewczyną, Erin. Pewnego dnia trener szkolnej drużyny ma dla niego nietypowe, dyskretne zadanie, które już na zawsze odmieni życie chłopaka.
Intrygująca historia, nieprawdaż? Choć koszykówka daleko odbiega od moich zainteresowań, to w tym przypadku nabrałam dziwnej ochoty natychmiastowego przeczytania tej książki. I udało mi się. Prosty język, miarowe tempo sprzyjały szybkiemu czytaniu, za co bardzo dziękuję autorowi. Jednak równie szybko, jak przeczytałam, tak szybko zapewne uda mi się zapomnieć o przedstawianej historii.
Spod pióra Matthew Quicka wyszła niewymagająca książka z nieciekawymi bohaterami. Finley był facetem bez jaj, natomiast o Erin zbyt wiele nie da się opowiedzieć, bo niezbyt wiele udało mi się na jej temat zapamiętać. Z kolei Numer 21, czyli postać związana z prośbą trenera oraz, o dziwo, przyjaciel Finleya był po prostu zbyt nudny. Wszystkie wydarzenia kręciły się tylko wokół koszykówki, a tytułowych gwiazd lub ich obserwatorów było o wiele za mało, by poświęcać im aż tytuł książki.
Najciekawszym bohaterem był ten epizodyczny, czyli niepełnosprawny dziadek; siedzący na łóżku, trzymający piwo i różaniec swojej zmarłej żony. Również trener, nad którym przez chwilę udało mi się nieco zastanowić. Czy pragnął dobra Numeru 21, czy po prostu poświęcał tak bardzo siebie oraz Finleya wyłącznie dla dobra drużyny? To jedno z niewielu pytań, jakie udało mi się zadać podczas lektury.
Ta książka nie była ani magiczna, ani tajemnicza, ani chociażby zaskakująca. Po prostu była. I nic więcej.
Szkoda, bo po tak zachwalanym autorze spodziewałam się czegoś więcej. Na przykład jakiś uczuć, a tutaj? Nie dostałam zupełnie nic. Nie będzie to jednak koniec mojej przygody z tym pisarzem, tak łatwo się nie poddaje, jednakże od kolejnych tytułów będę wymagać nieco mniej, niż wymagałam od tego.
Moja ocena: 5/10
Matthew Quick, Niezbędnik obserwatorów gwiazd, Otwarte, Kraków 2013, s. 320
Książka przeczytana w ramach wyzwania:
PRZECZYTAM TYLE, ILE MAM WZROSTU
Słyszałam o niej, tytuł mnie zaintrygował, ale opis już niekoniecznie. Skoro mówisz, że nie jest niczym specjalnym, chyba ją sobie odpuszczę. :)
OdpowiedzUsuńJa co prawda koszykówkę lubię, ale nie bardzo się na niej znam. xD Bardzo chciałam przeczytać tą książkę i w sumie to się chyba nie zmieniło, ale mam wrażenie, że książki Quicka są właśnie takie nijakie. ;/ A szkoda, bo tą byłam naprawdę mocno zainteresowana. Świetna recenzja! :)
OdpowiedzUsuńHa, szkoda, ze po prostu byla. Wielka szkoda. I szkoda, ze tak wydawnictwo wykorzystuje na nia szate graficzna ksiazki, ktora sie dobrze sprzedala:/
OdpowiedzUsuńSzkoda, że się zawiodłaś. Mam w planach wszystkie książki autora, obym się nie rozczarowała!
OdpowiedzUsuńPodoba mi się ta recenzja :)
OdpowiedzUsuńCo do książki to nie jestem pewna. Widziałam wiele razy, przewijała i się przed oczyma. Ale jakoś nie mam na nią szczególnej ochoty...
http://booklover-love.blogspot.com/