Po zakończeniu czytania Obsydianu miałam ogromną ochotę zabrać się za kontynuację, czyli właśnie Onyks. Ta ochota jednak szybko mi przeszła i o książce zwyczajnie zapomniałam. Niedawno jednak natknęłam się na serię Lux ponownie i postanowiłam przeczytać tom drugi. Czy było warto?
Katy i Daemon są ze sobą złączeni tajemniczą więzią. Dziewczyna doskonale wyczuwa jego obecność i odwrotnie. Obydwoje są też sobą zainteresowani. W otoczeniu Katy znikąd pojawia się jednak Blake, który zadziwiająco rozumie ją i staje się jej bliski. Czy chłopak jest jednak niewinny? Co ukrywa? Czy złe przeczucia Daemona co do niego się sprawdzą? I ostatecznie, kogo wybierze nastolatka?
Czytając Onyks, czułam dokładnie to samo, co podczas lektury Obsydianu. Dlaczego ta książka tak potwornie przypomina serię Zmierzch. Dlaczego to ta sama, identyczna historia tylko z kosmitami zamiast wampirami w roli głównej? Katy przypomina Bellę, Blake to taki Jacob, Dee - siostra Deamona - Alice, a sam Deamon... Wydawałoby się, że powinien być jak Edward. I po części tak się zachowuje. Nie widzi świata poza Katy, aczkolwiek ma w sobie tę nutkę złego charakteru czy zadziorności, która bardziej skłania się do uwielbiania go, aniżeli do potępienia i obrzydzenia jego ślepym zapatrzeniem w Katy.
To historia do bólu schematyczna, w dodatku teraz autorka postawiła jeszcze na trójkąt miłosny, który jest w dzisiejszych czasach już chyba podstawą, o ile nie zakrawa o tradycję w tworzeniu i pisaniu tego typu opowieści.
Właściwie do ostatnich stron tylko postać Deamona ratowała tę historię. I chyba tylko dla niego w ogóle chwyciłam za Onyks. Mam co do książki naprawdę mieszane uczucia. Z jednej strony to po prostu odpatrzony pomysł, a z drugiej jest tutaj coś, co przyciąga.
Książkę czyta się naprawdę szybko i co najdziwniejsze, ona naprawdę wciąga. Autorce trzeba jedno przyznać - choć nie jest oryginalna, to naprawdę umie pisać historie z akcją, które się nie nudzą, mimo, że są schematyczne i przewidywalne. Kończąc jeden rozdział, od razu zaczynałam kolejny, nie patrząc na to, czy się wyśpię, czy nie, czy mam coś ważnego do zrobienia, czy nie. Tak długo, aż nie skończyłam. Byłam jednak pewna, że na Onyksie zakończy się moja przygoda z serią Lux. Aż tu Jennifer L. Armentrout postanowiła zaskoczyć i bezczelnie wręcz zakończyć nie tyle co książkę, a właściwą akcję, jedną wypowiedzią Daemona, która zmieniła wszystko. To nawet nie była wypowiedź, a jedno słowo, które sprawiło, że od razu zabrałam się za trzeci tom - Opal.
Czy polecam? Uważam, że sami powinniście się przekonać. To nie jest literatura najwyższych lotów. Jest taką przeciętną młodzieżówką, która ma w sobie to "coś", co nie pozwala oderwać od niej wzroku i rąk, dopóki się jej nie przeczyta do końca. Jedni ją uwielbiają, inni besztają z błotem. Ja stoję mniej więcej pośrodku, dlatego nie będę jej Wam rekomendować. Jeśli podobał się Wam Obsydian, Onyks na pewno też Wam przypadnie do gustu, bo w zasadzie poziomem nie odbiega w ogóle od pierwszego tomu. Jeżeli jednak Obsydian nie poruszył Waszych czytelniczych serc, nie ma co czytać kontynuacji, bo tylko stracicie czas.
Moja ocena: 5/10
Jennifer L. Armentrout, Onyks, Filia, Poznań 2014, s. 522.