czwartek, 29 października 2015

131. Carlos Ruiz Zafón - Książę mgły


Carlos Ruiz Zafón zawsze był dla mnie pewną zagadką. Jego dzieła zna każdy szanujący się książkoholik, a wielu z nich twórczość Zafóna sobie bardzo ceni. Kusiło mnie, by przeczytać którąś z jego książek, ale nigdy nie chciałam jej sama kupować, z kolei w bibliotece najczęściej była niedostępna. Na promocji udało mi się znaleźć pierwszą powieść pisarza - Księcia mgły - w cenie zaledwie trzech złotych. Nie zdążyłam się więc dobrze zastanowić, a już płaciłam za jej kupno przy kasie.

Wydarzenia dzieją się w 1943 roku, kiedo to rodzina Carverów przeprowadza się do niewielkiej osady rybackiej, do nadmorskiego domu. Nie ma on za dobrej historii. Małżeństwo, które wcześniej w nim mieszkało, w tragicznych okolicznościach straciło syna. Carverowie planują natomiast zaznać w nim spokoju podczas wojny. Od początku jednak w posiadłości dzieją się dziwne rzeczy, a w ogrodzie spotkać można dziwne i tajemnicze posągi cyrkowców. Max i Alicja, rodzeństwo, w nowym miejscu poznają Ronalda, który opowiada im historię zatopionego statku, który niejako łączy się z posągami, a te dwie rzeczy prowadzą do jednej, przerażającej postaci - Księcia mgły...

Opis Księcia mgły na obwolucie był historią wyjętą z dobrego horroru - mroził krew w żyłach. Nie pomyliłam się, bo był on historią. Jeśli więc nie chcecie psuć sobie zabawy i przyjemności z czytania tej cienkiej książki, koniecznie nie zaglądajcie na obwoluty. Streścił mi on właściwie wszystko, może prócz zakończenia, przez co nie do końca potrafiłam wczuć się w lekturę.

Jestem przekonana, że gdybym przeczytała Księcia mgły w chwili jego wydania lub chociaż kilka lat później, byłabym oczarowana historią i przerażona wydarzeniami, które nadają się jako pomysł na dobry horror. Jako dwudziestolatka twierdzę jednak, że książka trzyma się typowych dla filmów grozy schematów. Autor ma natomiast prosty, niemal prozaiczny styl i ewidentnie widać, że to jego początki pisarskie.

Naprawdę zdenerwowałabym się, gdybym wydała na nią więcej niż te trzy złote, bo uważam, że zawiera w sobie za mało, by cenić ją jako pełnowartościową książkę. Choć nie podoba mi się okładka, to wydaje mi się, że pasuje przedstawionej historii. Przypodobały mi do gustu natomiast małe rysunki, znajdujące się  na początku każdego rozdziału.

Książę mgły był dla mnie taką, powiedziałabym, banalną historyjką. Bardzo trudno było mi się "wbić" w jego lekturę, ale czytać - czytało się szybko.  Nie wniósł do mojego życia nic, więc podejrzewam, że długo nie będę go pamiętać. To zdecydowanie historia na raz, na jeden wieczór dla zabicia nudy czy, jak dla mnie, na podróż pociągiem do pracy. 

Jeśli od niego chcecie zacząć przygodę z Zafónem, możecie się zrazić do kolejnych, może poważniejszych i grubszych dzieł. Jeśli wyglądają one jednak tak jak to, będę srodze rozczarowana.

Moja ocena: 6/10

Carlos Ruiz Zafón, Książę mgły, Muza, Warszawa 2010, s. 200.

Książka przeczytana w ramach wyzwania:
PRZECZYTAM TYLE, ILE MAM WZROSTU

poniedziałek, 26 października 2015

130. Rainbow Rowell - Fangirl


Z Fangirl  autorstwa Rainbow Rowell miałam styczność już jakiś czas temu. Jej czytanie zaczęłam w wersji anglojęzycznej. Po premierze w naszym kraju natomiast kupiłam wersję z polskim tłumaczeniem i w tym też języku zakończyłam jej czytaniE.

To historia przede wszystkim o jednej z bliźniaczek, Cath, która ma całkowitego bzika na punkcie bohatera powieści - Simona Snowa (ktoś a la Harry Potter). Pisze fanfiki, czyta książki, a jej pokój jest wyposażony w mnóstwo "Simonowych" gadżetów. Dziewczyna jednak w końcu musi zmierzyć się z dorosłością oraz pogodzić fikcyjne życie z życiem studenckim. Jak sobie poradzi?

Jest mi bardzo trudno ocenić Fangirl. To rodzaj książki, w której fabuła nie biegnie zatrważająco do przodu. Czytelnik ma wrażenie, że opisywane wydarzenia do niczego nie prowadzą, a akcja stoi w miejscu. To nie oznacza jednak, że książka jest nudna. Historia jest napisana lekkim i przyjemnym językiem oraz prostym stylem. Czyta się więc ją bardzo szybko.

Według mnie bohaterowie całkowicie rekompensują brak akcji. Autorka fenomenalnie skonstruowała i dopieściła każdego z nich. Począwszy od Cath i Wren, które pomimo kilku niesnasek, swoją ostateczną postawą idealnie pokazują, jakie powinny być siostry - bliźniaczki. W książce poznajemy też Reagan i Leviego oraz Nicka, o których przez te kilkaset stron zmieniłam zdanie o sto osiemdziesiąt stopni. Jest też kontrowersyjny ojciec dziewczynek i chyba jeszcze bardziej kontrowersyjna matka, której wprost nienawidzę. Na dokładkę profesor Piper - typowy wykładowca, do którego idealnie pasuje zdanie: Nauczyciel ma zawsze rację. Powiem szczerze - to jedna z niewielu lektur, w której czytelnik znaleźć może tak zróżnicowanych bohaterów. Dla każdego coś innego.

Wydawać by się mogło, że Fangirl jest przeznaczone głównie dla takich osób jak ja - które uwielbiają czytać i uwielbiają pisać; które mają mnóstwo fikcyjnych bohaterów, w których są zadurzone po uszy. Ale nie jest to książka banalna. Historia bliźniaczek w pewnym sensie jest tragiczna. Dorastanie bez matki, ze świadomością, że zostawiła swoje jedyne dzieci to ogromna trauma dla nich. Na dokładkę ojciec, który choć bardzo swoje dwie dziewczynki kocha, to jednak swoimi powtarzającymi się zachowaniami, nie do końca potrafi docenić, co ma. Koniec końców, to on wymaga opieki, a nie Cath i Wren. Wydaje mi się, że to przede wszystkim o tym trudnym dorastania i wkraczaniu w dorosłość jest ta książka. A fanfiki i Simon Snow to jedynie marketingowa otoczka, która ma przyciągnąć czytelników.

Bardzo ciekawym zabiegiem ze strony Rainbow Rowell były wprowadzenia cytatów z powieści o Simonie Snowie i fanfików Cath. To sprawiało, że czytelnik miał wrażenie, że Simon Snow naprawdę istnieje, a nie jest tylko wymyśloną postacią, o której rozmawiają i piszą bohaterowie.

Do Fangirl byłam steptycznie nastawiona. Najpierw był wielki bum na tę powieść i wszyscy ją zachwalali. Następnie o Fangirl ucichło, a gdy ktoś wypowiadał się na jej temat, nie mówił o niej w samych superlatywach. Dokładnie to samo działo się wcześniej, gdy do Polski trafili Eleonora i Park. Ja uważam, że książka jest dobra. Ale nie jest fantastyczna. Ma swoje słabe strony, ale nadrabia je tymi pozytywnymi (chociażby już samym pomysłem na książkę!). Warto ją przeczytać, ale niecierpliwi mogą się zniechęcić marnym posuwaniem akcji. 

Moja ocena: 8/10

Rainbow Rowell, Fangirl, Owarte, Kraków 2015, s. 380.

Książka przeczytana w ramach wyzwania:
PRZECZYTAM TYLE, ILE MAM WZROSTU

sobota, 24 października 2015

129. C. J. Daugherty - Niezłomni


Zakończenie czwartego tomu serii Wybrani oraz oczekiwanie na kolejny i zarazem ostatni tom było dla mnie katorgą. Tyle się wydarzyło, los tylu bohaterów stał się dla mnie niejasny, że zwątpiłam, w jaki sposób autorka zaplanowała opisać wszystko i wyjaśnić w zaledwie jednej książce - Niezłomnych

Allie przychodzą kolejne zmartwienia. Nie jest jej obojętny los szkoły i uczniów Cimmerii. Musi poradzić sobie również z niewiadomym losem Cartera. Przed dziewczyną trudna przyszłość. Czy poradzi sobie z politycznymi sprawami babci? Czy odnajdzie Cartera? Oraz do kogo - Sylvaina czy Cartera - mocniej zabije jej serce?

C. J. Daugherty jak zwykle po każdym zakończeniu tomu stawia sporo pytań. Zakończenie Zagrożonych było jednak wyjątkowe, choć bardzo bolesne i niespodziewane. Tym bardziej też nie mogłam doczekać się Niezłomnych. Ten ostatni tom przyniósł mi wszystkie odpowiedzi. 

Absolutnie nie spodziewałam się takiego zakończenia serii. Choć wydarzenia w Niezłomnych oscylowały wokół właściwie jednego zdarzenia, nie czułam nudy. Działo się sporo, przede wszystkim sporo zwrotów akcji. Choć przewidywałam zakończenie (bo jakie by ono mogło być?), nie spodziewałam się, że autorka w taki sposób do niego dotrze.  Ogromny plus za wartką akcję i bohaterów, którzy nie denerwowali mnie, ani nie irytowali.

Szczególną uwagę w książkach (tych zagranicznych oczywiście) zwracam na polskie nawiązania. Dlatego miło mi się zrobiło, gdy takowe, choć zaledwie kilkuzdaniowe, znalazłam w tej części. 

Nie chcę jednak wychwalać Niezłomnych pod niebiosa. Doskonale zdaję sobie sprawę, że był to najsłabszy tom, a przynajmniej pod tym względem plasuje się zaraz (o ile nie obok) Zagrożonych. Trudno mi to poprzeć jakimiś konkretnymi przykładami. Po prostu nie udało mi się w nim znaleźć czegoś nowego, czego bym jeszcze nie znała. Atmosfera, bohaterowie i ich działania były mi już dobrze znane i pod tym względem pani Daugherty ewidentnie wolała trzymać się znanych i sprawdzonych ścieżek oraz utartych schematów. 

Niezłomni są dobrym zakończeniem serii Wybrani. Kończą wszystkie wątki i niestety lub stety, nie dają nadziei na kontynuację. Choć autorka postawiła na przewidywalne zakończenie, to uważam, że akurat tej serii się ono należy i całkowicie do niej pasuje. 

Wybrani na zawsze pozostaną w moim sercu i całą ich historię będę miło wspominać. To wyjątkowa seria, choć przeznaczona dla młodszych pokoleń. Warto jednak choć raz w życiu po nią sięgnąć.

Moja ocena: 8/10

C. J. Daugherty, Niezłomni, Otwarte, Kraków 2015, s. 400.

Książka przeczytana w ramach wyzwania:
PRZECZYTAM TYLE, ILE MAM WZROSTU

wtorek, 20 października 2015

128. Piotr C. - Pokolenie Ikea


"Pisać każdy może, trochę lepiej, a czasem trochę gorzej" - powiedzieć by można, że to idealne słowa opisujące "Pokolenie Ikea" autorstwa Piotra C, z którym miałam okazję się zaznajomić w ostatnim czasie.

Książka to opis historii Piotra C. - radcy prawnego, który pracuje, zarabiając na spłatę kredytu za mieszkanie. Poza pracą jego jedynym zainteresowaniem, hobby i zajęciem pozostają kobiety.

Książka, a przede wszystkim zachowanie głównego bohatera, jest ubliżająca kobietom. Ocenia on płeć żeńską pod względem wielkości biustu, niejednokrotnie opisując je bardzo "wyrafinowanym" słownictwem. W ich obecności liczy się dla niego tylko zaspokojenie własnych potrzeb seksualnych. Lektura wydaje mi się, że jest przeznaczona nie dla młodych czytelników. Odniosłam wrażenie, że nawet ci pełnoletni czasami nie powinni po nią sięgać. Nie chodzi mi tu tylko o przedmiotowe traktowanie kobiet, ale również  o liczne wulgaryzmy, od których nie stroni autor i jednocześnie główny bohater.

"Pokolenie Ikea" nie chcę jednak skazywać na całkowite straty. Jej lektura niosła ze sobą ogromną prawdę o współczesnym życiu. Ludzie kończą studia, uzyskują wyższe wykształcenie, zatrudniają się we "wspaniałych" przedsiębiorstwach, a i tak większość wypłaty przeznaczają na spłatę kredytu, rat za mieszkanie oraz inne rachunki. Ludzie więc ratują się takimi przyjemnościami, jak Piotr C. - ratuje się spółkowaniem z płcią piękną.

Książka jest dla mnie katastrofą pod względem fabularnym i językowym. Gdyby nie przesłanie, jakie z sobą niesie - byłaby kompletną klapą. Spodziewałam się czegoś zupełnie innego - przede wszystkim czegoś mądrego, dobrze napisanego. Otrzymałam, to co otrzymałam. Nie polecam i nie odradzam, sami musicie się przekonać, ale nie zdziwi mnie, jeśli większość czytelników wymięknie już na pierwszych stronach.

Moja ocena: 4/10

Piotr C., Pokolenie Ikea, Novae Res, Gdynia 2012, s. 194.

Książka przeczytana w ramach wyzwania:
PRZECZYTAM TYLE, ILE MAM WZROSTU

czwartek, 15 października 2015

127. Tomek Tomczyk - Bloger - poradnik dla blogerów


Kominka myślę, że kojarzy każdy. A przynajmniej powinien kojarzyć każdy szanujący się bloger. Przyznam się szczerze, że sama o Tomku Tomczyku wiedziałam niewiele. Pseudonim na dobre zaczęłam kojarzyć dopiero, gdy rok temu zaczęłam studiować Marketing Internetowy. To wtedy dowiedziałam się o jego blogach (zamkniętych już zresztą) i o samej książce - mianowicie o Blogerze - poradniku dla blogerów.

Wiedziałam, że książka ta będzie dla mnie (jako studentki Mediaworkingu) pozycją obowiązkową. Jej lekturę jednak odkładałam przez kilka dobrych miesięcy. Z początku przyczyną było to, że jest praktycznie niedostępna. Gdy już ją zdobyłam, musiała jednak poczekać na swoją kolej. Aż w końcu udało mi się za nią zabrać i przeczytać łącznie w zaledwie kilka godzin.

Bloger - poradnik dla blogerów jest prawdziwą biblią blogowania. Autor radzi jak zacząć swoją przygodę z blogowaniem, tłumaczy też czym są blogi i kim tak naprawdę jest ten cały bloger. Same rozdziały można uznać jako blogowe wpisy - mają ciekawe nagłówki i niebanalne zakończenia. Wielokrotnie podczas lektury, znajdziecie również mnóstwo porad od innych znanych blogerów. 

Tomek Tomczyk jednakże wszystkimi działaniami na blogu i w sieci nawiązuje do kwestii zarabiania poprzez pisanie, reklamowanie i promowanie. Jest to dla mnie jedyny minus książki. Nie każdy bowiem (jak ja), pisząc bloga, ma ochotę na nim zarabiać. Sama robię to z czystej pasji i nie chcę brać z tego powodu dóbr majątkowych. Dla Kominka blog jest jednak pracą i jedyną formą zarobku, więc głównie dla takich osób skierowany jest ten poradnik. Ale osoby piszące bloga z przyjemności i traktujące to jako urozmaicenie wolnego czasu, znajdą dla siebie wiele przydatnych porad, dotyczących przede wszystkim tego, jak pisać.

Bloger nie jest jednak przepisem na to, jak stać się popularnym w blogosferze. Popularność zależy od Was samych. Książka ma jedynie pomóc w tym, jak stać się profesjonalistą, a nie amatorem. Na co zwrócić uwagę przy zakładaniu bloga i przy jego pisaniu (systematycznym pisaniu). 

Poradnik napisany jest potocznym stylem. Nie znajdziemy tutaj dziwnych i nic nie znaczących dla laika sformułowań, za co chwała Kominkowi. Autor wielokrotnie podkreślał, że nie zna się ani na SEO, ani na SEM, nie pozycjonuje też swoich stron. Korzysta jedynie z Google AdWords w celu mierzenia statystyk. Dla wielu te kwestie są również czarną magią. Więc nie bójcie się, bo nudnych laboratów na tematy natury czysto technicznej i informatycznej tutaj nie znajdziecie.

Bloger - poradnik dla blogerów uczy, bawiąc i bawi, ucząc. To obowiązkowa pozycja dla każdego blogera (choć trudno dostępna, ponieważ wycofana ze sprzedaży). Dla mnie to książka genialna, która powinna być przykładem dla każdego piszącego poradniki (to właśnie tak powinny one wyglądać!).

Moja ocena: 10/10

Tomek Tomczyk, Bloger - poradnik dla blogerów, wydaje.pl, s. 364.

Książka przeczytana w ramach wyzwania:
PRZECZYTAM TYLE, ILE MAM WZROSTU

niedziela, 11 października 2015

126. Rebecca Donovan - Biorąc oddech


Kwestią czasu było dla mnie sięgnięcie po Biorąc oddech. Po przeczytaniu zaledwie kilku stron pierwszej części serii Oddechy, stałam się jej nieodpartą fanką. Nie jest może ona wyjątkowa pod względem tematyki, bo takich książek jest od groma na księgarnianych i bibliotecznych półkach, a wydawnictwa co róż serwują to nowe pozycje. Pod względem emocji Oddechy są jednak majstersztykiem. Sięgnijcie po nią, a z pewnością poprzecie moją opinię.

Po przeżyciach związanych z okrutną ciotką i własną matką, Emma postanawia się odciąć od wszystkiego, co jest związane z jej dotychczasowym życiem. Wyjeżdża na studia do Kalifornii, zostawiając za sobą wszystkiego. Również samą siebie. Ma nowych przyjaciół, a także pewnego znajomego. Nie rzadko sięga też po alkohol. Wspomnienia jednak nie chcą odejść, męcząc dziewczynę w koszmarach. Jak Emma sobie z nimi poradzi? Co stało się z Evanem? Na te dwa i jeszcze więcej pytań, które błądziły mi w głowie po przeczytaniu drugiego tomu, odpowiedź znaleźć będzie można w Biorąc oddech

Nie będę tutaj oceniać zachowania Emmy, które w większości, choć było dla mnie zrozumiałe, pozostawało zwyczajnie głupie i nierozsądne. Pozostanę więc przy zdaniu, że ostatnia część była przesycona emocjami tak bardzo, jak żadna poprzednia. Opisy autodestrukcji dziewczyny (bo tylko tak potrafię to nazwać) były niepokojące i dręczące czytelnika. Przyznaję, że sama nie widziałam dla niej nadziei, choć w gruncie rzeczy wiedziałam, że pani Donovan jakoś z tej sytuacji musiała wybrnąć. No i czekałam na spotkanie z Evanem, modląc się, by to jego wybrała bohaterka.

Do gustu bardzo przypadła mi nowa narracja (której zapowiedzią była już końcówka Oddychając z trudem). Wydarzenia naprzemiennie opisywane były ze stron dwojga głównych bohaterów. Z jednej strony - tak jak wcześniej - z punktu widzenia Emmy, a z drugiej - z punktu widzenia Evana. Ani trochę nie przeszkadzał mi taki zabieg autorki, choć nijak miał się on do poprzednich części. Zdaję sobie sprawę, że tym pisarka nieco ułatwiła sobie zadanie, bo trudno byłoby opisywać wydarzenia poprzez dziewczyną pogrążoną w rozpaczy i nie wychodzącą z pokoju przez kilka dni. 

Książka jednak to nie tylko cierpienie, rozpacz i brak nadziei. To również potwierdzenie tego jak wielka jest siła miłości i przyjaźni (nie tylko między głównymi bohaterami), a co za tym idzie - jest to opowieść o wybaczaniu, i niepoddawaniu się mimo przeciwnościom losu. 

Opis na obwolucie mówi wszystko: to ostatnia szansa na to, by wsiąść do kolejki górskiej i wstrzymać oddech aż do ostatniej strony. Bo Biorąc oddech, a także reszta serii to jeden wielki rollercoaster, do którego przeczytania ja serdecznie Was zapraszam. Nie zawiedziecie się.

Moja ocena: 10/10

Rebecca Donovan, Biorąc oddech, Feeria, Łódź 2015, s. 488.

Książka przeczytana w ramach wyzwania:
PRZECZYTAM TYLE, ILE MAM WZROSTU

poniedziałek, 5 października 2015

125. Book Haul, czyli co przywędrowało do mnie latem...



Ten stos, czy dla niektórych pewnie stosik, będzie nieco chaotyczny. Większość z tych książek będzie jednym z kilku letnich zamówień na arosie (uwielbiam ten dyskont, naprawdę! Przyzwoite ceny, szybka przesyłka i książki w dobrym stanie. Nigdy się nie zawiodłam). Jest również promocja w Auchan i "pamiątka" z wakacji w Karpaczu.


Papierowe miasta to zakup na arosie (nadal nie obejrzałam ekranizacji, najpierw książka!). Każdego dnia jest ową "pamiątką" z gór. Maybe someday już przeczytane (zakup spontaniczny, ale ani trochę nie żałuję). Duma i uprzedzenie znalazłam na wyprzedaży w Auchan za jedyne 10 zł, wiec nie zastanawiałam się długo...

Zew natury jest również spontaniczne. Zawsze się na nią czaiłam, aż w końcu kupiłam. Co, jeśli... oraz Pierwszych piętnaście żywotów Harry'ego Augusta  nadal czekają na swoją kolejkę na przeczytanie.

Fangirl aktualnie czytam. Nie porywa, ale też nie zniechęca. Podoba mi się, ale gdyby tylko mieć więcej czasu na nią. Książę mgły okazał się niesamowitą okazją! Nigdy nie ciągnęło mnie do książek Zafona, ale za 3 zł postanowiłam sama na własnej skórze sprawdzić, jakie one faktycznie są (Auchan - love forever). [delirium. opowiadania] oraz Biorąc oddech już przeczytane - uwielbiam!

Trochę się tego nazbierało. Ilość może nie powala na kolana, ale to chyba pierwszy w moim życiu taki book haul, z którego jestem w stu, dwustu i czterystu procentach zadowolona.

czwartek, 1 października 2015

124. Wrześniowy Wrap up & TBR na październik

Ten Wrap up i TBR będzie trochę inny niż poprzednie. Jest to związane z tym, że we wrześniu nie miałam zbytnio czasu na czytanie. Rozdziały doczytywałam tylko w komunikacji miejskiej, podczas załatwiania spraw związanych z nową pracą i drugim rokiem na uczelni. 

W związku z tym udało mi się przeczytać zaledwie ostatnią część The Walking Dead, czyli Upadek gubernatora część II oraz Pokolenie Ikea, które było dość krótkie. Nadal czytam Fangirl oraz Niezłomnych i czytuję Blogera.



Mój TBR więc zbytnio się nie zmienił.


Skończę Fangirl oraz dwie książki na czytniku (Niezłomnych i Blogera), a następnie planuję zabrać się za Pierwszych piętnaście żywotów Harry'ego Augusta. Trzymajcie kciuki!