sobota, 30 sierpnia 2014

093. Stosik 07/2014

Dzisiaj mam okazję w końcu pokazać Wam swoje nowe nabytki, które udało mi się zdobyć w czasie wakacji (choć trudno mówić o wakacjach osobie pracującej!). Więc nie przedłużam, a przechodzę do rzeczy:


Od góry:
1. John Green - Gwiazd naszych wina - zakup własny; recenzję możecie przeczytać tutaj
2. John Green - 19 razy Katherine - zakup własny; recenzję możecie przeczytać o tutaj
3. Jakub Ćwiek - Kłamca 2,5. Machinomachia - egzemplarz recenzencki od wydawnictwa SQN
4. Samantha Shannon - Czas żniw - egzemplarz recenzencki od wydawnictwa SQN (tak bardzo nie mogę doczekać się, aż w końcu ją przeczytam!)
5. Markus Zusak - Złodziejka książek - wypożyczona z biblioteki; recenzję znajdziecie tutaj

Ponadto do Kłamcy dołączona była karciana gra o zabawnej nazwie Kłamcianka towarzyska. Z początku zasady wydają się być nieco skomplikowane, ale myślę, że miło spędzę przy niej czas!


Prócz książek w wersji papierowej, udało mi się zdobyć kilka e-booków:


Hopeless już czytam, chociaż na razie jestem trochę rozczarowana. Mam nadzieję, że to wkrótce się zmieni!

A co Wy polecacie mi w szczególności?

sobota, 23 sierpnia 2014

092. E. L. James - Ciemniejsza strona Greya, Nowe oblicze Greya

Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek w swoim życiu skończę trylogię Pięćdziesięciu odcieni. Pierwszy tom okazał się porażką i trafił do grona najgorszych książek, jakie przeczytałam w 2013 roku. Mam nadzieję, że chociaż zbliżająca się ekranizacja będzie o niebo od niego lepsza. Ostatnio jednak przyjaciółka zachęciła mnie do zabrania się za kontynuację, mówiąc że jest o wiele ciekawsza od poprzednika. Cóż więc miałam zrobić, jak nie przekonać się na własnej skórze, czy faktycznie tak jest?

Po dramatycznym rozstaniu, Ana i Christian próbują rozpocząć nowe życie. Nie mija jednak tydzień i kochankowie znów do siebie wracają. Miliarder proponuje młodej dziewczynie zupełnie nowy układ i postara się dla niej zmienić. Co jednak przyniesie przyszłość? Zwłaszcza, że ich życiu zagraża niebezpieczeństwo. Czy Ana poradzi sobie z ciemną przeszłością Greya? Czy Christian zaakceptuje samego siebie?

Nas. Magiczne połączenie, krótki, sugestywny zaimek przypieczętowujący umowę.

Jak już wcześniej wspomniałam, 50 twarzy Greya było porażką. Ciągłe powtórzenia, błahość i koszmarne pióro autorki skutecznie zniechęciło mnie do kolejnych dwóch części. Dlatego od Ciemniejszej strony Greya i Nowego oblicza Greya nie wymagałam zbyt wiele. Nie byłabym zaskoczona, gdyby były równie słabe co poprzedniczka. A spotkała mnie miła niespodzianka!

Przede wszystkim bardzo cieszę się, że E.L. James popracowała nad swoim stylem. Książki czytało mi się niezwykle przyjemnie i postrzegałam je jako nieco bardziej ambitnie (co prawda to nie klasyka, ale nie również zwykła powiastka o BDSM). Przypadło mi do gustu wprowadzenie i rozszerzenie co po niektórych wątków. Dzięki temu bliżej możemy poznać rodzinę Any i Christiana, a także pracowników biznesmena, jak chociażby Taylora. Tak więc pisarka nie skupiała się tylko na głównych bohaterach, chociaż i nad nimi popracowała! Grey i Steele bardzo się zmienili na łamach powieści, zwłaszcza ten pierwszy. Czytelnik ma okazję poznać szczegóły jego strasznej przeszłości i zajrzeć w głąb jego duszy. A wierzcie mi, że jest w co zaglądać! Mężczyzna jednak przyćmił nieco Anę, choć i jej zachowanie się zmieniło. Stała się odważniejsza i pewniejsza siebie, a także emanowała z niej wielka siła. Jej niektóre zachowania co prawda pozostały irytujące i chyba nigdy nie polubię tej kobiety, ale przynajmniej nie odrzucała mnie od siebie, jak to było w pierwszej części.

- Wszystko.
Ile obietnic można wlać do jednego słowa?

Poza tym ciekawym zabiegiem było również wprowadzenie nutki kryminału w Nowym obliczu Greya. Był on oczywiście bardzo przewidywalny, aczkolwiek okazał się ciekawą odskocznią od seksu, kontroli i, o dziwo, wszechobecnej miłości.

Ale żeby nie było tak kolorowo, dwa tomy trylogii mają również swoje minusy. Chyba nigdy nie zrozumiem idei „wewnętrznej bogini”. Wydaje mi się, że miało to na celu rozładować atmosferę, być humorystyczne i rozbawić czytelnika. Ja jednak kręciłam z politowaniem głową. Nieco denerwowała mnie postać Mii – siostry Christiana, choć z drugiej strony cieszę się, że autorka co nieco nam o niej opowiedziała.

Myślę, że można się wściekać tak naprawdę tylko na tych, których się kocha.

Obydwie książki są lekkie i przyjemne, choć momentami do bólu przewidywalne. Wiedziałam, w jaki sposób zakończy się historia Any i Christiana, ale skrycie liczyłam, że pisarka nieco nas zaskoczy. Niestety rozczarowałam się na tym polu. To literatura erotyczna, ale myślę, że zostały napisane pikantniejsze książki, aczkolwiek i tą można czytać z wypiekami na policzkach.

Zarówno Ciemniejsza strona Greya, jak i Nowe oblicze Greya okazały się dowodem na to, że niekoniecznie po pierwszej części warto zniechęcać się do sięgnięcia po kontynuację. Tak więc polecam Wam kontynuacje, bo E.L. James naprawdę poprawiła swoje pióro. Nie są to powieści najwyższych lotów, ale zdecydowanie można przy nich spędzić miło czas.

Moja ocena: 7/10

E.L. James, Ciemniejsza strona Greya (ang. Fifty Shades Darker), wyd. Sonia Draga, Katowice 2012. s. 632
E.L. James, Nowe oblicze Greya (ang. Fifty Shades Freed), wyd. Sonia Draga, Katowice 2013. s. 688

Książka przeczytana w ramach wyzwań:

sobota, 16 sierpnia 2014

091. Markus Zusak - Złodziejka książek

Pamiętam, że nigdy jakoś szczególnie nie ciągnęło mnie do przeczytania Złodziejki książek. Nie żebym nie lubiła tego typu literatury. Poniekąd opowiada o wojnie, a uwielbiam czytać o II wojnie światowej. Zawsze jednak wybierałam coś innego, a tej pozycji nawet nie miałam w planach na tegoroczne wakacje. A potem ją chwyciłam… I przepadłam.

1939 rok. Umiera brat tytułowej bohaterki – Liesel i to na jego pogrzebie dziewczynka kradnie swoją pierwszą w życiu książkę. Następnie poznaje swoich nowych rodziców i z przybranym ojcem poznaje litery, słowa i uczy się czytać. Jednak ukradnie nie tylko Podręcznik Grabarza. W świecie, który staje się coraz bardziej niebezpieczny, przyjdzie kolej na następne książki. Nawet te zrobione własnoręcznie przez Żyda Maxa ukrywającego się w piwnicy w domu dziewczynki…

Drobna uwaga. Na pewno umrzecie.

Wszyscy zachwalają Złodziejkę książek, świat oszalał wręcz na jej punkcie podobnie jak na punkcie Gwiazd naszych wina Johna Greena. Ale Złodziejka książek to zupełnie inna lektura, choć równie cudowna. Podchodziłam do niej nieco sceptycznie, właściwie nie wiedziałam czego oczekiwać. Z początku uważałam ją za nieco dziwną, choć była po prostu oryginalna. Jednak już wtedy wiedziałam, że będzie to niezapomniana przygoda.

Tym razem narratorem jest nie kto inny, a śmierć. Już umieszczenie w roli narratora właśnie śmierci jest według mnie mistrzowskim posunięciem autora. Myślę, że Markus Zusak pokazał siebie od najlepszej strony. Pokazał co potrafi, jak dobrze umie pisać i jakie oryginalne historie tworzyć. Wydawałoby się, że do świata wojny nie można dodać już niczego nowego. Powstało mnóstwo wzruszających opowieści o tych czasach i z tych czasów oraz naukowych opracowań, a tutaj proszę. Mamy historię opowiadaną z zaświatów. Mamy nieświadomą dziewczynkę i jej przyjaciela Rudego, przybranych rodziców i Żyda w ich piwnicy. I choć w tej książce nie ma na każdym kroku przedstawianych wojennych obrazów, to jednak czytając ją, można wyczuć strach, ból i cierpienie, niepewność przyszłości, ale także radość z najmniejszych drobiazgów, jak chociażby nowa książka.

Zabił się, bo kochał życie.

Jednak nie Liesel jest w tej historii moją faworytką. Nawet nie śmierć, która została przedstawiona w jakiś nieszczególnie przerażający sposób. Właściwie można by ją uznać za człowieka. W Złodziejce książek zakochałam się w przybranych rodzicach dziewczynki. Hans i Rosa byli wręcz komiczni. Ich zachowanie przyprawiało o wybuch śmiechu, gdziekolwiek się tylko pojawiali. Czuły, pozwalający na wszystko papa i sroga mama, której aż strach się bać. Ale w tym wszystkim kryła się wielka miłość. I za to daję Zusakowi również ogromnego plusa.

Co do całości miałam jednak jedno małe zastrzeżenie. Osobiście bardzo nie pasowało mi, gdy narrator z wyprzedzeniem zdradzał przyszłe wydarzenia. Przez to właściwie już na początku lektury znałam jej zakończenie. Fakt, było to coś nowego, bo ta książka nie jest przewidywalna. Więc nie mylcie tego z przewidywalnością. Po prostu czytelnik miał wyraźnie napisane, co się za chwilę wydarzy. A myślę, że bez tego można by się było obyć.

Jak niemal każde nieszczęście historia zaczęła się szczęśliwie.

Złodziejka książek jest powieścią traktującą o strasznych czasach, gdzie na każdym kroku czyha na człowieka śmierć. Pozostaje jednak lekka i momentami bardzo humorystyczna. Prócz mojego jednego zastrzeżenia właściwie nie mam do niej innych uwag. Jest wzruszająca i bardzo mądra. A sam Markus Zusak zasługuje na ogromną pochwałę i dołącza do grona moich ulubionych pisarzy.

Moja ocena: 9/10

Markus Zusak, Złodziejka książek (ang. The Book Thief), wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 2005. s. 496.

Książka przeczytana w ramach wyzwań:

sobota, 9 sierpnia 2014

090. Stephanie Perkins - Anna i pocałunek w Paryżu

Nigdy bym nie pomyślała, że tego lata zapragnę czytania takich książek jak Anna i pocałunek w Paryżu. Nigdy też nie pomyślałabym, że w takich oto książkach – lekkich i niewymagających – znajdę coś naprawdę wartościowego (prócz przyjemności z czytania oczywiście!).

Anna jest nastolatką, którą ojciec pewnego dnia wysyła na inny kontynent, do nowej szkoły, bez przyjaciół czy rodziny. Odtąd uczęszczać ma do Amerykańskiej Szkoły w Paryżu, nie znając przy tym ani krztyny języka francuskiego i nigdy nie mając do czynienia z Francją ani Francuzami. Dziewczyna zamieszka w internacie, zawrze nowe przyjaźnie, a także pozna kilku wrogów… Jedno jest jednak  pewne – nudy tutaj nie zaznacie!

Kocham cię tak, jak się kocha pewne ciemne rzeczy, potajemnie, w zasnutych mgłą zakamarkach duszy.

To historia wręcz idealna na upalne, letnie dni, kiedy człowiekowi zmęczonemu po pracy nic więcej się nie chce, niż tylko zasiąść na balkonie z mrożoną kawą i lekką lekturą na kolanach. W Annie i pocałunku w Paryżu znalazłam wszystko, co kojarzy się właśnie z taką książką. Mnóstwo humoru i ciekawą historię, uroki Paryża, a skoro Paryż to również mnóstwo miłości. Ale nie tylko. W tej książce znajdziecie również opowieść o sile prawdziwej przyjaźni, a także potwierdzenie na to, że nie zawsze nastoletnie życie jest pełne kolorów. Mimo tych wielu plusów, autorkę jednak najbardziej cenię za jedno zdanie, które zapadło mi w pamięci. Jest piękne, choć tak bardzo oczywiste: Dla nas obojga dom to nie miejsce, a ludzie. 

Pozycja ma również kilka wad. Mianowicie – przewidywalność. Cały czas wiedziałam jak historia potoczy się dalej, znałam zakończenie, choć o bohaterze, z którego udziałem ono było, przeczytałam po raz pierwszy zaledwie kilka zdań wcześniej. Zawiódł mnie również charakter szkoły. Choć jest amerykańska, miałam nadzieję znaleźć w niej urok Francji i Paryża, w którym się znajdowała. Jednak to nadal pozostałą typowa amerykańska szkoła, gdzie są wyżsi i niżsi rangą, gdzie przyjaciele trzymają się w grupkach i gdzie na korytarzach spotkać można prawdziwą zołzę, która uprzykrzy życie każdemu, kto nadepnie jej na odcisk. Ale w końcu to Paryż, a wydarzenia nie działy się tylko w budynku szkolnym. To na jego ulicach i w paryskich kinach (a Anna kino uwielbia) odnalazłam ten francuski czar. Choć nadal nie przepadam się za Francją, to dzięki tej książce zapragnęłam choć na chwilę znaleźć się w jej stolicy i zobaczyć wszystko, czym zachwycali się bohaterowie i o czym pisała autorka.

Tak, jak jest, jest okej. Jest dobrze, nawet jeśli nasza przyjaźń nie przeobrazi się w coś więcej. Choćby dlatego, że ta przyjaźń wzmocniła mnie bardziej niż przyjaźń kogokolwiek innego.

Od Anny i pocałunku w Paryżu mimo wszystko dostałam więcej, niż początkowo wymagałam, za co bardzo dziękuję fenomenalnej Stephanie Perkins. Nie spodziewałam się, że w takiej lekturze odnajdę coś, co zapadnie na dłużej w mojej pamięci, a tym bardziej nie spodziewałam się, że w ogóle odnajdę coś godnego mojej uwagi. Historia o nastolatce w ASP nadal pozostaje książką dla czytelników w wieku głównej bohaterki, w ogóle dla osób nadal uczęszczających do szkoły. Dorośli czytelnicy mogą się nieco zanudzić, choć nigdy nie mów nigdy, bo kto nie pragnie cofnąć się do szkolnych czasów?

Moja ocena: 8/10

Stephanie Perkins, Anna i pocałunek w Paryżu (ang. Anna and the French Kiss), wyd. Amber, Warszawa 2013. s. 368

Książka przeczytana w ramach wyzwań:

niedziela, 3 sierpnia 2014

089. Podsumowanie lipca

Lipiec był, cóż, kiepski. Choć przeczytałam fantastyczne książki, to jednak ich ilość była godna pożałowania. No ale w końcu to jakość się liczy. A jest co wspominać!

3 książki: trochę słabszą Madeleine i dwie perełki Johna Greena - Gwiazd naszych winę oraz 19 razy Katherine. Od pamiętnej Martwej strefy Kinga nigdy tak nie płakałam nad żadnymi książkami, jak właśnie nad tymi dwoma. Zdążyłam również pochłonąć połowę Złodziejki książek, na resztę przyjdzie czas w sierpniu.

Przeczytałam łącznie 883 strony, co dało mi ok. 28 dziennie. Słabiutko. Opublikowałam 4 recenzje, w tym jedną zbiorczą, ale planuję ich zrobić trochę więcej. 

A tymczasem dziękuję Wam, że nadal jesteście ze mną, choć ostatnio za wiele się tutaj nie dzieje! Nie obiecuję poprawy, bo zwyczajnie nie jestem dobra w dotrzymywaniu obietnic, ale staram się pogodzić pracę, kilka problemów z obowiązkami wobec Was, a przede wszystkim z przyjemnością czytania. Miejmy nadzieję, że sierpień będzie lepszy.