poniedziałek, 22 grudnia 2014

099. I'm coming back.

Witajcie... po ponad dwóch miesiącach przerwy! Fatalnie się czuję, przez to, że zniknęłam tak bez słowa. Praca, studia, przyjaciele... Wszystko się skumulowało. Nie miałam czasu dla samej siebie, a przez to również na prowadzenie bloga.

Jednak postanowiłam wrócić. Mam dużo nowych pomysłów na posty, by nieco urozmaicić bloga. Prócz recenzji, podsumowań i stosików (a i taki szykuje się po świętach), będą chociażby TAGI. Mam nadzieję, że pozostaniecie ze mną, tak jak byliście przedtem!


Korzystając z okacji, chciałam zaprosić Was na fanpage bloga (założony dosłownie dwa dni temu). Myślę, że będzie dobrym dodatkiem do tej strony, także ZAPRASZAM!

sobota, 4 października 2014

098. Stephen Chbosky - Charlie

Rzadko kiedy sięgam po powieści epistolarne. Bardzo lubię książki w formie listownej, aczkolwiek tych, które by szczególnie mnie ciekawiły, jest naprawdę mało. Charlie od dawien dawna był w moich planach czytelniczych, które w końcu z powodzeniem zrealizowałam. 

Bohaterem i jednocześnie autorem listów jest Charlie. Nastolatek, który z pozoru jest podobny do każdego z nas. Chodzi do szkoły i bardzo dobrze się uczy, ma rodzinę, przyjaciół, ale w końcu i nastoletnie problemy. Jego najlepszy kumpel popełnia samobójstwo, w szkole nie jest popularny, a na domiar złego rodzina niezbyt się nim interesuje. Trafia jednak na osoby, które zmienią go i nauczą korzystać z życia.

Charlie jest dość specyficzną powieścią. Czytając ją, głęboko współczułam, ale również rozumiałam głównego bohatera. To historia niezwykle emocjonalna i wzruszająca. Wierzcie mi, że Charlie chwyta za serce.

Jednak nie dało się ukryć kilku mankamentów. Zacznę od oczywistego, czyli okładki. Ani ta filmowa, ani ta pokazana wyżej, niczym szczególnym się nie wyróżniają. Krótko mówiąc - są byle jakie. Szata graficzna aż krzyczy, a czcionka, której wręcz nienawidzę, dodatkowo razi w oczy. W środku jest jednak znacznie lepiej. Ta cieniutka książeczka zawiera sporo treści, dzięki dość małej czcionce. Wadą jest również dość słabe tłumaczenie. Myślę, że odebrałabym tę lekturę znacznie lepiej, gdybym czytała ją w oryginale. Na dodatek, jej początki są nieco nużące. Trzeba się naprawdę mocno skupić, ale na szczęście po kilkunastu stronach czytelnik może przyzwyczaić się do stylu autora.

Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Stephen Chbosky wykreował jednocześnie realną, ale z drugiej strony nad wyraz aspołeczną i, nie ukrywając, dziwną postać. Charlie jest jak na nastolatka niezwykle mądry i podobny do wielu z nas. Każdy w końcu czuł się choć raz w życiu samotny czy wyobcowany. Z drugiej jednak strony jego niektóre zachowania zbliżały go do dziwaka, a niekiedy i osoby, która ma, mówiąc kolokwialnie, "nierówno pod sufitem". Charlie faktycznie miał "swój świat i swoje kredki". Sprawą indywidualną jest jednak to, czy czytelnik odbierze jego zachowania na plus czy na minus książce.

Mimo tego, Charlie bardzo mi się spodobał. Jest to książka dobra przede wszystkim dla nastolatków, bo naprawdę pokazuje, jak z reguły wygląda szkolne życie. Historia daje do myślenia. Nie wiem, czy przeczytam ją ponownie, aczkolwiek wiem, że jest jedną z tych, które czytelnik zachowuje w pamięci. Warto choć raz w życiu po nią sięgnąć.

Moja ocena: 7/10

Stephen Chbosky, Charlie, Wydawnictwo Remi, Warszawa 2012. s. 224

Książka przeczytana w ramach wyzwań:

niedziela, 28 września 2014

097. Podsumowanie września & stosik 08/2014


Przyszedł czas na kolejne podsumowanie. Wrzesień minął stanowczo zbyt szybko, ani się nie obróciłam, a już się kończy. Nie mam się zbytnio czym pochwalić. Przeczytałam 2 krótkie książki, które łącznie miały zaledwie 416 stron. Recenzyjnie również nie było zbyt ciekawie, Pojawiła się moja opinia o Machinomachii oraz o Dziewczynie w stalowym gorsecie. Opublikowałam również podsumowanie sierpnia. I nic więcej. 

Ale dzisiaj przedstawię Wam mój stosik i postaram się, żebyście o tych książkach mogli przeczytać u mnie w październiku:


Od góry:
1. Jasinda Wilder - To Ty mnie pokochasz - wypożyczona z biblioteki
2. Gayle Forman - Zostań, jeśli kochasz - pożyczona przez przyjaciółkę; w związku z ekranizacją, na którą wybieram się za dwa tygodnie, nie mogłam odmówić jej przeczytania!
3. Anne Bishop - Pisane szkarłatem - wypożyczona z biblioteki
4. J.R.R. Tolkien - Władca pierścieni - pożyczona przez znajomego; aktualnie czytam
5. Magdalena Grzebałowska - Beksińscy. Portret podwójny - pożyczona przez znajomego

Nie jest ich co prawda zbyt wiele, ale czeka mnie sporo czytania! A niedługo na blogu pojawi się recenzja Charliego oraz Czasu Żniw. Pozdrawiam!

poniedziałek, 15 września 2014

096. Jakub Ćwiek - Kłamca 2,5. Machinomachia

Jakub Ćwiek  już wielokrotnie potwierdził, że polski pisarz również może tworzyć bestsellery na miarę tych światowych. Seria o Kłamcy jest ich doskonałym przykładem. Tym razem jednak, prócz samej książki, czytelnik dostaje grę o zabawnej nazwie Kłamcianka towarzyska. To zdecydowanie coś, czego w Polsce jeszcze nie było.

Kłamca 2,5. Machinomachia składa się na dwa krótkie opowiadania oraz tytułową nowelkę. Wszystkie trzy fabularnie osadzone są w świecie Kłamcy. Posiadacz książki przeczyta o historii z indiańskim bóstwem, pozna Lokiego jako swata anioła i śmiertelniczki, a także odwiedzi go w Tokio, gdzie bohater będzie próbował poradzić sobie z pewnym planem.

Tytułowe, najdłuższe opowiadanie jest mistrzowskie, aczkolwiek nie ukrywam, że to w drugim - Swacie - odnalazłam to, na co tak czekałam. Pełne akcji i przemocy, humoru typowego dla głównego bohatera. Nie zabraknie więc ciętego języka, arogancji i cynizmu oraz seksu. Jednak nie liczcie na za wiele, bo Jakub Ćwiek zna umiar. Pod kurtyną trudnego charakteru Lokiego, dostrzeżemy także niebywałą inteligencję i spryt. Nordyckiego boga po prostu nie da się nie lubić.

Pisarz serwuje czytelnikowi bardzo dobry zbiór opowiadań. Wszystko się w nim zgadza, dopieszczony jest niemal każdy wątek. Niezbyt wzniosły język pozostaje poprawny. Jednak z treści nie wyniesie się właściwie żadnego przekazu, więc jeśli na to liczycie, niechybnie się zawiedziecie. Machinomachia bowiem to przede wszystkim akcja, krew i perfekcyjna ironia, którą odnajdziecie tutaj we właściwie każdym zakamarku.

Dodatkiem do książki jest Kłamcianka Towarzyska. Gra karciana, choć na pozór nieco skomplikowana, okazuje się być  dość prostą. Instrukcja, zamieszczona na ostatnich stronach, wszystko zgrabnie i obrazowo wyjaśnia. Nie ma co prawda określonej liczby graczy, ale im ich więcej, tym będzie zabawniej!

Ćwiek powrócił w dobrym stylu, a jedynym mankamentem książki jest jej objętość. Te trzy opowiadania to zdecydowanie zbyt mało. Jednak fantastyczna gra pozwala nacieszyć się światem Kłamcy jeszcze długo po zakończeniu lektury.

Kłamca 2,5. Machinomachia jest przyjemnym przypomnieniem postaci Lokiego. Jednakże pozostaje tylko tym, bo owy zbiór jest pozycją dobrą na zaledwie jeden wieczór. Miejmy jednak nadzieję, że ta książka jest zapowiedzią  następnych historii o Kłamcy, bo jednak po zakończeniu Machinomachii można odczuć pewien niedosyt.

Moja ocena: 7/10

Jakub Ćwiek, Kłamca 2,5. Machinomachia, Wydawnictwo SQN, Kraków 2014. s. 192

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu SQN:

Książka przeczytana w ramach wyzwań:

wtorek, 9 września 2014

095. Kady Cross - Dziewczyna w stalowym gorsecie

Epoka wiktoriańska wraz z X-Menami? Lubię historie traktujące o tych czasach, natomiast bajką o X-Menach zachwycałam się w dzieciństwie, podobnie zresztą jak teraz uwielbiam filmy z tej serii. Więc dlaczego by nie chwycić po książkę? W dodatku ta wpadająca niemal od razu w oko okładka, a wierzcie mi, że oprawa graficzna jest dla mnie bardzo ważna.

Główną bohaterką jest szesnastoletnia Finley, która po raz kolejny traci pracę za sprawą swoich tajemniczych, przeklętych zdolności. Jest urodziwą młodą dziewczyną, a przez to wabi do siebie mężczyzn. Gdy opisywanej nocy powala wielbiciela jednym ciosem, ucieka, a chwilę później trafia na przystojnego Griffina, który również skrywa mroczną tajemnicę...

Żadna osoba nie była zupełnie dobra czy zupełnie zła-jedna część nie mogła istnieć bez drugiej.

Zacznijmy jednak od tego, że podchodziłam do tej książki aż trzy razy. Za pierwszym przeczytałam około piętnastu stron, drugie podejście również nie było zbyt owocne. Za trzecim razem w końcu dałam jej szansę i przeczytałam w całości Dziewczynę w stalowym gorsecie, ale nadal zastanawiam się, czy nie lepiej było zakończyć moją przygodę z nią, jeszcze zanim ona się tak właściwie rozpoczęła.

Za sam pomysł autorce można postawić ogromnego plusa. I zrobiłabym to z ogromną chęcią, jeśliby oczywiście pisarka poradziła sobie z historią. To, że była ona nudna i przewidywalna jest oczywiste. Ta opowieść była wręcz infantylna i tak banalnie prosta, że aż boli. Bohaterowie również nie przyciągają uwagi czytelnika. Samo przez siebie mówi to, że miałam ogromny problem z zapamiętaniem ich imion. Gdy w końcu mi się to udało, książka się skończyła, a i one szybko wyparowały mi z głowy. Finley irytowała mnie na każdym kroku swoją głupotą i sztuczną słabością. Griffin, bohater, którego powinnam uwielbiać - arogancki, ale bardzo przystojny - tutaj w ogóle nie przypadł mi do gustu. O całej reszcie aż szkoda wspominać.

Na ludzkie serce nie było ceny.

Jedyne, do czego nie mogę się przyczepić to język. Pasował idealnie do młodzieżówek - ani nie zbyt ambitny, ani nie też zbyt prosty. Choć strasznie irytowały mnie zabiegi autorki. Gdy już zaczęła pewne sytuacje i bohaterów porównywać do innych postaci literackich, to przez dobre pół książki robiła to notorycznie.

Żałuję bardzo, że Kady Cross nie udało przenieść się mnie do czasów wiktoriańskiej Anglii. Żałuję również, że przynajmniej w połowie nie zachwyciła mnie tak swoim tworem, jak zachwycają mnie X-Meni. Być może pomysł był oryginalny, ale wyraźnie widać, że pisarka nie udźwignęła postawionemu sobie zadaniu. 

Nie powiem, by książka była aż tak zła. Po prostu nic nie wniosła do mojego życia. Nie zapadła mi w pamięci. Co prawda, nie była aż tak słaba, bym przerwała czytanie (bo jednak dotrwałam do końca!), ale jednak na tyle nudna i banalna, bym nie miała ochoty na kontynuacje. I Wam również ją odradzam. A już na pewno odradzam jej kupno, bo sama żałowałabym wydanych pieniędzy na Dziewczynę w stalowym gorsecie.

Moja ocena: 3/10

Kady Cross, Dziewczyna w stalowym gorsecie (ang. The girl in the steel corset), wyd. Fabryka Słów, Lublin 2013. s. 400

Książka przeczytana w ramach wyzwań:

wtorek, 2 września 2014

094. Podsumowanie sierpnia

Czas na krótkie podsumowanie. 

Czytelniczo miniony sierpień był znacznie lepszy od lipca. Przeczytałam 6 książek, w tym jedną krótką nowelkę Destroy me. Zakończyłam trylogię Pięćdziesięciu odcieni, będąc nią mile zaskoczona. Była również cudowna Złodziejka książek oraz Anna i pocałunek w Paryżu, a niedługo będziecie mogli przeczytać recenzję Dziewczyny w stalowym gorsecie.

Łącznie dało mi to 2687 stron, czyli ok. 87 stron dziennie. Opublikowałam 3 recenzje, w tym jedną zbiorczą. Pojawił się również stosik.

Chociaż nie były to najlepsze wakacje (9 książek jest wręcz porażką), to i tak jestem mile zaskoczona, że udało mi się przeczytać aż tyle, choć całymi dniami siedziałam w pracy. Jednak tu nie ilość się liczy, a jakość. A było co czytać! 

Życzę Wam miłego powrotu do szkoły, a tym, którzy jak ja, studiują, jeszcze miesiąca leniuchowania z książką. Łapcie ostatnie promienie słońca i zbierajcie dużo lektur na zimę. Pozdrawiam ciepło!

sobota, 30 sierpnia 2014

093. Stosik 07/2014

Dzisiaj mam okazję w końcu pokazać Wam swoje nowe nabytki, które udało mi się zdobyć w czasie wakacji (choć trudno mówić o wakacjach osobie pracującej!). Więc nie przedłużam, a przechodzę do rzeczy:


Od góry:
1. John Green - Gwiazd naszych wina - zakup własny; recenzję możecie przeczytać tutaj
2. John Green - 19 razy Katherine - zakup własny; recenzję możecie przeczytać o tutaj
3. Jakub Ćwiek - Kłamca 2,5. Machinomachia - egzemplarz recenzencki od wydawnictwa SQN
4. Samantha Shannon - Czas żniw - egzemplarz recenzencki od wydawnictwa SQN (tak bardzo nie mogę doczekać się, aż w końcu ją przeczytam!)
5. Markus Zusak - Złodziejka książek - wypożyczona z biblioteki; recenzję znajdziecie tutaj

Ponadto do Kłamcy dołączona była karciana gra o zabawnej nazwie Kłamcianka towarzyska. Z początku zasady wydają się być nieco skomplikowane, ale myślę, że miło spędzę przy niej czas!


Prócz książek w wersji papierowej, udało mi się zdobyć kilka e-booków:


Hopeless już czytam, chociaż na razie jestem trochę rozczarowana. Mam nadzieję, że to wkrótce się zmieni!

A co Wy polecacie mi w szczególności?

sobota, 23 sierpnia 2014

092. E. L. James - Ciemniejsza strona Greya, Nowe oblicze Greya

Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek w swoim życiu skończę trylogię Pięćdziesięciu odcieni. Pierwszy tom okazał się porażką i trafił do grona najgorszych książek, jakie przeczytałam w 2013 roku. Mam nadzieję, że chociaż zbliżająca się ekranizacja będzie o niebo od niego lepsza. Ostatnio jednak przyjaciółka zachęciła mnie do zabrania się za kontynuację, mówiąc że jest o wiele ciekawsza od poprzednika. Cóż więc miałam zrobić, jak nie przekonać się na własnej skórze, czy faktycznie tak jest?

Po dramatycznym rozstaniu, Ana i Christian próbują rozpocząć nowe życie. Nie mija jednak tydzień i kochankowie znów do siebie wracają. Miliarder proponuje młodej dziewczynie zupełnie nowy układ i postara się dla niej zmienić. Co jednak przyniesie przyszłość? Zwłaszcza, że ich życiu zagraża niebezpieczeństwo. Czy Ana poradzi sobie z ciemną przeszłością Greya? Czy Christian zaakceptuje samego siebie?

Nas. Magiczne połączenie, krótki, sugestywny zaimek przypieczętowujący umowę.

Jak już wcześniej wspomniałam, 50 twarzy Greya było porażką. Ciągłe powtórzenia, błahość i koszmarne pióro autorki skutecznie zniechęciło mnie do kolejnych dwóch części. Dlatego od Ciemniejszej strony Greya i Nowego oblicza Greya nie wymagałam zbyt wiele. Nie byłabym zaskoczona, gdyby były równie słabe co poprzedniczka. A spotkała mnie miła niespodzianka!

Przede wszystkim bardzo cieszę się, że E.L. James popracowała nad swoim stylem. Książki czytało mi się niezwykle przyjemnie i postrzegałam je jako nieco bardziej ambitnie (co prawda to nie klasyka, ale nie również zwykła powiastka o BDSM). Przypadło mi do gustu wprowadzenie i rozszerzenie co po niektórych wątków. Dzięki temu bliżej możemy poznać rodzinę Any i Christiana, a także pracowników biznesmena, jak chociażby Taylora. Tak więc pisarka nie skupiała się tylko na głównych bohaterach, chociaż i nad nimi popracowała! Grey i Steele bardzo się zmienili na łamach powieści, zwłaszcza ten pierwszy. Czytelnik ma okazję poznać szczegóły jego strasznej przeszłości i zajrzeć w głąb jego duszy. A wierzcie mi, że jest w co zaglądać! Mężczyzna jednak przyćmił nieco Anę, choć i jej zachowanie się zmieniło. Stała się odważniejsza i pewniejsza siebie, a także emanowała z niej wielka siła. Jej niektóre zachowania co prawda pozostały irytujące i chyba nigdy nie polubię tej kobiety, ale przynajmniej nie odrzucała mnie od siebie, jak to było w pierwszej części.

- Wszystko.
Ile obietnic można wlać do jednego słowa?

Poza tym ciekawym zabiegiem było również wprowadzenie nutki kryminału w Nowym obliczu Greya. Był on oczywiście bardzo przewidywalny, aczkolwiek okazał się ciekawą odskocznią od seksu, kontroli i, o dziwo, wszechobecnej miłości.

Ale żeby nie było tak kolorowo, dwa tomy trylogii mają również swoje minusy. Chyba nigdy nie zrozumiem idei „wewnętrznej bogini”. Wydaje mi się, że miało to na celu rozładować atmosferę, być humorystyczne i rozbawić czytelnika. Ja jednak kręciłam z politowaniem głową. Nieco denerwowała mnie postać Mii – siostry Christiana, choć z drugiej strony cieszę się, że autorka co nieco nam o niej opowiedziała.

Myślę, że można się wściekać tak naprawdę tylko na tych, których się kocha.

Obydwie książki są lekkie i przyjemne, choć momentami do bólu przewidywalne. Wiedziałam, w jaki sposób zakończy się historia Any i Christiana, ale skrycie liczyłam, że pisarka nieco nas zaskoczy. Niestety rozczarowałam się na tym polu. To literatura erotyczna, ale myślę, że zostały napisane pikantniejsze książki, aczkolwiek i tą można czytać z wypiekami na policzkach.

Zarówno Ciemniejsza strona Greya, jak i Nowe oblicze Greya okazały się dowodem na to, że niekoniecznie po pierwszej części warto zniechęcać się do sięgnięcia po kontynuację. Tak więc polecam Wam kontynuacje, bo E.L. James naprawdę poprawiła swoje pióro. Nie są to powieści najwyższych lotów, ale zdecydowanie można przy nich spędzić miło czas.

Moja ocena: 7/10

E.L. James, Ciemniejsza strona Greya (ang. Fifty Shades Darker), wyd. Sonia Draga, Katowice 2012. s. 632
E.L. James, Nowe oblicze Greya (ang. Fifty Shades Freed), wyd. Sonia Draga, Katowice 2013. s. 688

Książka przeczytana w ramach wyzwań:

sobota, 16 sierpnia 2014

091. Markus Zusak - Złodziejka książek

Pamiętam, że nigdy jakoś szczególnie nie ciągnęło mnie do przeczytania Złodziejki książek. Nie żebym nie lubiła tego typu literatury. Poniekąd opowiada o wojnie, a uwielbiam czytać o II wojnie światowej. Zawsze jednak wybierałam coś innego, a tej pozycji nawet nie miałam w planach na tegoroczne wakacje. A potem ją chwyciłam… I przepadłam.

1939 rok. Umiera brat tytułowej bohaterki – Liesel i to na jego pogrzebie dziewczynka kradnie swoją pierwszą w życiu książkę. Następnie poznaje swoich nowych rodziców i z przybranym ojcem poznaje litery, słowa i uczy się czytać. Jednak ukradnie nie tylko Podręcznik Grabarza. W świecie, który staje się coraz bardziej niebezpieczny, przyjdzie kolej na następne książki. Nawet te zrobione własnoręcznie przez Żyda Maxa ukrywającego się w piwnicy w domu dziewczynki…

Drobna uwaga. Na pewno umrzecie.

Wszyscy zachwalają Złodziejkę książek, świat oszalał wręcz na jej punkcie podobnie jak na punkcie Gwiazd naszych wina Johna Greena. Ale Złodziejka książek to zupełnie inna lektura, choć równie cudowna. Podchodziłam do niej nieco sceptycznie, właściwie nie wiedziałam czego oczekiwać. Z początku uważałam ją za nieco dziwną, choć była po prostu oryginalna. Jednak już wtedy wiedziałam, że będzie to niezapomniana przygoda.

Tym razem narratorem jest nie kto inny, a śmierć. Już umieszczenie w roli narratora właśnie śmierci jest według mnie mistrzowskim posunięciem autora. Myślę, że Markus Zusak pokazał siebie od najlepszej strony. Pokazał co potrafi, jak dobrze umie pisać i jakie oryginalne historie tworzyć. Wydawałoby się, że do świata wojny nie można dodać już niczego nowego. Powstało mnóstwo wzruszających opowieści o tych czasach i z tych czasów oraz naukowych opracowań, a tutaj proszę. Mamy historię opowiadaną z zaświatów. Mamy nieświadomą dziewczynkę i jej przyjaciela Rudego, przybranych rodziców i Żyda w ich piwnicy. I choć w tej książce nie ma na każdym kroku przedstawianych wojennych obrazów, to jednak czytając ją, można wyczuć strach, ból i cierpienie, niepewność przyszłości, ale także radość z najmniejszych drobiazgów, jak chociażby nowa książka.

Zabił się, bo kochał życie.

Jednak nie Liesel jest w tej historii moją faworytką. Nawet nie śmierć, która została przedstawiona w jakiś nieszczególnie przerażający sposób. Właściwie można by ją uznać za człowieka. W Złodziejce książek zakochałam się w przybranych rodzicach dziewczynki. Hans i Rosa byli wręcz komiczni. Ich zachowanie przyprawiało o wybuch śmiechu, gdziekolwiek się tylko pojawiali. Czuły, pozwalający na wszystko papa i sroga mama, której aż strach się bać. Ale w tym wszystkim kryła się wielka miłość. I za to daję Zusakowi również ogromnego plusa.

Co do całości miałam jednak jedno małe zastrzeżenie. Osobiście bardzo nie pasowało mi, gdy narrator z wyprzedzeniem zdradzał przyszłe wydarzenia. Przez to właściwie już na początku lektury znałam jej zakończenie. Fakt, było to coś nowego, bo ta książka nie jest przewidywalna. Więc nie mylcie tego z przewidywalnością. Po prostu czytelnik miał wyraźnie napisane, co się za chwilę wydarzy. A myślę, że bez tego można by się było obyć.

Jak niemal każde nieszczęście historia zaczęła się szczęśliwie.

Złodziejka książek jest powieścią traktującą o strasznych czasach, gdzie na każdym kroku czyha na człowieka śmierć. Pozostaje jednak lekka i momentami bardzo humorystyczna. Prócz mojego jednego zastrzeżenia właściwie nie mam do niej innych uwag. Jest wzruszająca i bardzo mądra. A sam Markus Zusak zasługuje na ogromną pochwałę i dołącza do grona moich ulubionych pisarzy.

Moja ocena: 9/10

Markus Zusak, Złodziejka książek (ang. The Book Thief), wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 2005. s. 496.

Książka przeczytana w ramach wyzwań:

sobota, 9 sierpnia 2014

090. Stephanie Perkins - Anna i pocałunek w Paryżu

Nigdy bym nie pomyślała, że tego lata zapragnę czytania takich książek jak Anna i pocałunek w Paryżu. Nigdy też nie pomyślałabym, że w takich oto książkach – lekkich i niewymagających – znajdę coś naprawdę wartościowego (prócz przyjemności z czytania oczywiście!).

Anna jest nastolatką, którą ojciec pewnego dnia wysyła na inny kontynent, do nowej szkoły, bez przyjaciół czy rodziny. Odtąd uczęszczać ma do Amerykańskiej Szkoły w Paryżu, nie znając przy tym ani krztyny języka francuskiego i nigdy nie mając do czynienia z Francją ani Francuzami. Dziewczyna zamieszka w internacie, zawrze nowe przyjaźnie, a także pozna kilku wrogów… Jedno jest jednak  pewne – nudy tutaj nie zaznacie!

Kocham cię tak, jak się kocha pewne ciemne rzeczy, potajemnie, w zasnutych mgłą zakamarkach duszy.

To historia wręcz idealna na upalne, letnie dni, kiedy człowiekowi zmęczonemu po pracy nic więcej się nie chce, niż tylko zasiąść na balkonie z mrożoną kawą i lekką lekturą na kolanach. W Annie i pocałunku w Paryżu znalazłam wszystko, co kojarzy się właśnie z taką książką. Mnóstwo humoru i ciekawą historię, uroki Paryża, a skoro Paryż to również mnóstwo miłości. Ale nie tylko. W tej książce znajdziecie również opowieść o sile prawdziwej przyjaźni, a także potwierdzenie na to, że nie zawsze nastoletnie życie jest pełne kolorów. Mimo tych wielu plusów, autorkę jednak najbardziej cenię za jedno zdanie, które zapadło mi w pamięci. Jest piękne, choć tak bardzo oczywiste: Dla nas obojga dom to nie miejsce, a ludzie. 

Pozycja ma również kilka wad. Mianowicie – przewidywalność. Cały czas wiedziałam jak historia potoczy się dalej, znałam zakończenie, choć o bohaterze, z którego udziałem ono było, przeczytałam po raz pierwszy zaledwie kilka zdań wcześniej. Zawiódł mnie również charakter szkoły. Choć jest amerykańska, miałam nadzieję znaleźć w niej urok Francji i Paryża, w którym się znajdowała. Jednak to nadal pozostałą typowa amerykańska szkoła, gdzie są wyżsi i niżsi rangą, gdzie przyjaciele trzymają się w grupkach i gdzie na korytarzach spotkać można prawdziwą zołzę, która uprzykrzy życie każdemu, kto nadepnie jej na odcisk. Ale w końcu to Paryż, a wydarzenia nie działy się tylko w budynku szkolnym. To na jego ulicach i w paryskich kinach (a Anna kino uwielbia) odnalazłam ten francuski czar. Choć nadal nie przepadam się za Francją, to dzięki tej książce zapragnęłam choć na chwilę znaleźć się w jej stolicy i zobaczyć wszystko, czym zachwycali się bohaterowie i o czym pisała autorka.

Tak, jak jest, jest okej. Jest dobrze, nawet jeśli nasza przyjaźń nie przeobrazi się w coś więcej. Choćby dlatego, że ta przyjaźń wzmocniła mnie bardziej niż przyjaźń kogokolwiek innego.

Od Anny i pocałunku w Paryżu mimo wszystko dostałam więcej, niż początkowo wymagałam, za co bardzo dziękuję fenomenalnej Stephanie Perkins. Nie spodziewałam się, że w takiej lekturze odnajdę coś, co zapadnie na dłużej w mojej pamięci, a tym bardziej nie spodziewałam się, że w ogóle odnajdę coś godnego mojej uwagi. Historia o nastolatce w ASP nadal pozostaje książką dla czytelników w wieku głównej bohaterki, w ogóle dla osób nadal uczęszczających do szkoły. Dorośli czytelnicy mogą się nieco zanudzić, choć nigdy nie mów nigdy, bo kto nie pragnie cofnąć się do szkolnych czasów?

Moja ocena: 8/10

Stephanie Perkins, Anna i pocałunek w Paryżu (ang. Anna and the French Kiss), wyd. Amber, Warszawa 2013. s. 368

Książka przeczytana w ramach wyzwań:

niedziela, 3 sierpnia 2014

089. Podsumowanie lipca

Lipiec był, cóż, kiepski. Choć przeczytałam fantastyczne książki, to jednak ich ilość była godna pożałowania. No ale w końcu to jakość się liczy. A jest co wspominać!

3 książki: trochę słabszą Madeleine i dwie perełki Johna Greena - Gwiazd naszych winę oraz 19 razy Katherine. Od pamiętnej Martwej strefy Kinga nigdy tak nie płakałam nad żadnymi książkami, jak właśnie nad tymi dwoma. Zdążyłam również pochłonąć połowę Złodziejki książek, na resztę przyjdzie czas w sierpniu.

Przeczytałam łącznie 883 strony, co dało mi ok. 28 dziennie. Słabiutko. Opublikowałam 4 recenzje, w tym jedną zbiorczą, ale planuję ich zrobić trochę więcej. 

A tymczasem dziękuję Wam, że nadal jesteście ze mną, choć ostatnio za wiele się tutaj nie dzieje! Nie obiecuję poprawy, bo zwyczajnie nie jestem dobra w dotrzymywaniu obietnic, ale staram się pogodzić pracę, kilka problemów z obowiązkami wobec Was, a przede wszystkim z przyjemnością czytania. Miejmy nadzieję, że sierpień będzie lepszy. 

środa, 30 lipca 2014

088. John Green - 19 razy Katherine

Po przeczytaniu Gwiazd naszych wina, miałam chęć sięgnąć jednocześnie po wszystkie książki Johna Greena. Padło na tę najnowszą, 19 razy Katherine.

Książka opowiada historię Colina Singletona, który w przeciągu wszystkich swoich szkolnych lat zdążył związać się z aż dziewiętnastoma dziewczynami o imieniu Katherine. Nie tylko z tego względu nastolatek ten jest wyjątkowy. To cudowne dziecko, które zna perfekcyjnie kilkanaście obcych języków, nałogowo czyta i uczy się, a w ostatnim czasie tworzy "Teoremat" - wzór, który pozwoli mu przewidzieć, jak potoczy się konkretny związek. Jednocześnie razem z przyjacielem Hassanem wyrusza w podróż, pozna nowych ludzi i przeżyje nowe przygody...

Można kochać kogoś tak bardzo, ale nigdy nikogo nie kocha się tak bardzo, jak bardzo się za nim tęskni.

Mówiąc szczerze, przez przynajmniej pierwszą połowę książki, byłam bardzo rozczarowana. W akcji wiało nudą, a dialogi były albo błahe, albo po prostu banalne. Irytowała mnie postać Hassana i czasem nawet głównego bohatera - Colina. Przeszkadzało mi to, w jak łatwy, wręcz nierealny, sposób ich rodzice zgodzili się na tak daleką, nieprzemyślaną i niezaplanowaną podróż.  Opisy również były długie, skomplikowane i niekiedy zupełnie niepotrzebne. Na szczęście w drugiej połowie książki powrócił ten John Green, którego pokochałam za fantastyczną Gwiazd naszych winę.

Opisywana historia była nieco chaotyczna, ale przede wszystkim bardzo nieprawdopodobna. Bo kto w tak krótkim czasie może poznać tyle dziewcząt o takim samym imieniu? Kto ma tak oddanego przyjaciela, który wyruszy z nim donikąd? Kogo pod dach przygarnie obca osoba lub kto pozwoli zamieszkać w swoim domu komuś zupełnie obcemu? Jaki nastolatek, choćby nie wiadomo jak niezwykły, podejmie się stworzenia wzoru na przebieg związku? W normalnym życiu takie rzeczy nie zdarzają się na co dzień... A żeby tego było mało, historia Colina była wielce przewidywalna!  Na szczęście doskonałe wręcz pióro autora nadrobiło tę przewidywalność, ale mimo wszystko chyba wolę zwroty akcji, jakiekolwiek zaskoczenie w zakończeniu. Tutaj nie dostałam żadnej z tych rzeczy.

Nie pamiętamy tego, co się stało. To, co pamiętamy, staje się tym, co się wydarzyło.

Odstraszyć od lektury mogły również liczne wzory funkcji i ich wykresy. Bo matematyki jest tutaj dość sporo! Ale wszystko zostało zgrabnie i w przystępny sposób wyjaśnione. Ilość przypisów powalała na kolana, a na końcu czytelnik mógł nawet znaleźć aneks, w którym matematyk Daniel Biss jeszcze raz przedstawił cały "Teoremat", a zrobił to w tak prosty i humorystyczny sposób, że aż chciało się czytać o wszystkich wzorach. Wydawało by się niemożliwe, a jednak - matematyka potrafi być przyjemna.

Jednakże 19 razy Katherine pozostaje wciąż piękną powieścią nie tylko dla młodzieży. Pokazuje, że człowiek nie może się poddawać i że warto dążyć do spełnienia postawionych sobie celów (choć nie zawsze droga wiedzie z górki). Mówi o tym, jak ważna jest nie tylko miłość, ale też prawdziwa przyjaźń w życiu młodych ludzi, o czym wielu pisarzy zapomina, skupiając się na love story. Przedstawia bohaterów, którzy na łamach przeczytanych stron ewoluują. Co najważniejsze, zmieniają się również ci drugoplanowi, a to duży plus! 

Przeszłość to logiczna opowieść. A ponieważ przyszłość nie jest zapamiętana, wcale nie musi mieć żadnego pierdzielonego sensu.

Żałuję, że tak liczne minusy musiały znaleźć się w książce akurat tego pisarza. Żałuję, że dominują na przodzie lektury, przez co zniechęcają do czytania dalszego ciągu. A wierzcie mi, że warto! Mimo nieciekawego, słabego początku, lektura 19 razy Katherine była wspaniała. Pełna humoru, czasem ironii i sarkazmu, który bawił jeszcze bardziej. Pełna szczęścia, ale także bólu, który sprawiał, że łzy napływały do oczu. To taka dawka niemal każdej emocji w pigułce. Coś nieprawdopodobnego.

Moja ocena: 7/10

John Green, 19 razy Katherine (ang. An Abundance of Katherine), wyd. Bukowy Las, Wrocław 2014. s. 304

Książka przeczytana w ramach wyzwań:

środa, 16 lipca 2014

087. Consilia Maria Lakotta - Madeleine

Madeleine to kolejna z serii tych książek, po które zapewne nigdy bym nie sięgnęła, gdyby nie współpraca z Wydawnictwem M. Gdy przeglądałam jego ofertę, tę powieść wybrałam jako pierwszą. Cudowna okładka, zachęcający opis i niesamowita postać autorki... Długo nie trzeba się było zastanawiać.

Główną bohaterką jest tytułowa Madeleine, studentka farmacji, w dzieciństwie osierocona przez matkę, a aktualnie do granic możliwości zakochana w Helierze. Wydawałoby się, że nic nie może przeszkodzić ich miłości... Jednakże na drodze staje kuzynka Yvonne - niezwykle urodziwa, ale podstępna i cyniczna kobieta, która za cel postawia sobie odbicie ukochanego Madeleine.

- Przez ten czas poznaliśmy się jak stare dobre małżeństwo.
- Moje serce, i tak stwierdzimy, że brakuje nam jeszcze kolejnych stu lat, aby się poznać do końca. Taka dziwna jest miłość.

Wydawałoby się, że do tak schematowej historii nie można dodać nic nowego. Mimo to Madeleine to książka wyjątkowa. Consilia Maria Lakotta stworzyła cudowne dzieło, które niestety dopiero po latach doczekało się wydania w Polsce. 

Bardzo trudno było mi określić czas, w jakim toczą się wydarzenia. Z początku sytuowałam je w XIX wieku, może początek XX. Jednak nie było wtedy ani metra, ani cintroenów, tak więc z pewnością akcja dzieje się we współczesności. Dlaczego więc XIX wiek? Mianowicie, portret psychologiczny bohaterów, ich zachowanie czy odnoszenie się względem siebie, idealnie wskazywały na te czasy. Ich duma, czy poczucie lojalności i odpowiedzialności za nie swoje winy sprawiały, że Madeleine, Helier oraz wszystkie postacie drugoplanowe po prostu nie mogą istnieć w dzisiejszych czasach. Nie pasują do nich, a przez to wydają się trochę nazbyt nierealni. 

Miłość to niebezpieczna infekcja serca.

Należy zaznaczyć, że ta historia, jak zresztą wszystkie tego typu, jest dość przewidywalna. Po przeczytaniu opisu książki, choć nawet jej jeszcze nie otworzyłam, już mogłam domyślić się zakończenia. Nie przeszkadza to jednak w czerpaniu przyjemności z czytania. Styl pisarki jest po prostu piękny. Nie umiem inaczej go określić, bo zwyczajnie brak mi słów na to, jaki jest cudowny. 

Aczkolwiek muszę przyznać, że Madeleine czytało mi się dość wolno i opornie. Niby to tylko 250 stron romansu, który pozornie nie wymaga wiele od czytelnika, to jednak musiałam się bardzo skupić, by nic mi nie uciekło. Zwykle tyle stron czytałam maksymalnie dwa dni, tutaj musiałam poświęcić na książkę dwa tygodnie, także mówi to samo za siebie.

Ale w żadnym wypadku to nie jest zła książka! Madeleine jest po prostu oryginalna i wyjątkowa, jeśli chodzi o swój gatunek. Choć przewidywalna, styl autorki sprawia, że jest cudowna. Polecam wszystkim fanom dobrych romansów. Chociaż nie jest to lekka książka, czyta się ją naprawdę bardzo przyjemnie.

Moja ocena: 6/10

Consilia Maria Lakotta, Madeleine, Wydawnictwo M, Kraków 2014. s. 259

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu M:

Książka przeczytana w ramach wyzwań:

niedziela, 13 lipca 2014

086. 30-Days Book Challenge, część 6.

Witajcie! W końcu znalazłam chwilę, by zamiast recenzji skończyć zabawę blogową 30-Days Book Challenge. Podzieliłam ją na sześć części, a dzisiaj przyszła kolej na ostatnią, także nie przedłużam i zaczynamy!


Dzień 26 - Książka, która zmieniła Twoją opinię o czymś - John Green - Gwiazd naszych wina

Kiedyś wybrałabym do tej kategorii Jesienną miłość Sparksa, ale po przeczytaniu Gwiazd naszych wina nie potrafię twierdzić inaczej. Ta książka zmieniła mój punkt widzenia na kilka spraw, a przede wszystkim na miłość, życie i walkę z chorobą, a także na moje myślenie o życiu i tym, jakie ono jest kruche. Mogłabym się tutaj rozwodzić, ale łatwiej będzie odesłać Was do mojej recenzji, gdzie wszystko zawarłam.


Dzień 27 - Najbardziej zaskakujący obrót fabuły lub zakończenia - Robert Kirkman, Jay Bonansinga - Narodziny Gubernatora

Zdecydowanie zakończenia pierwszej części The Walking Dead bym się nie spodziewała! Trochę męczyłam się z tą książką, ale dla takiego rozwiązania warto było przejść przez kilkaset stron. Jest nie tyle, co zaskakujące, ale po prostu rozwala na łopatki samo moje myślenie o Gubernatorze, w ogóle o książce, czy nawet serialu. 
Dzień 28 - Ulubiony tytuł książki - Melissa de la Cruz - Zapach spalonych kwiatów

Znów mogłabym przywołać Gwiazd naszych winę, ale sami przyznajcie, że Zapach spalonych kwiatów to po prostu piękny i intrygujący tytuł. Zresztą wszystko wyjaśnia to, że książkę ów zakupiłam nie ze względu na opis czy wygląd okładki (równie pięknej!), ale właśnie ze względu na tytuł.




Dzień 29 - Książka, którą wszyscy nienawidzą, ale ty kochasz - Todd Strasser - Addamsowie, czyli Upiorna Rodzinka

Bardzo dużo osób ma negatywne zdanie na temat tej książki, głównie ze względu na bardzo słabe pióro autora lub raczej kiepskie polskie tłumaczenie. Mi jednak ta książka się bardzo podobała. Uwielbiam Addamsów, w ogóle uwielbiam czarne komedie, więc jakże nie mogłabym uwielbiać tej książki? Jest lekka i przyjemna, a śmiać się można przy niej cały czas. 



Dzień 30 - Twoja ulubiona książka przez cały czas - Roman Pisarski - O psie, który jeździł koleją

Nigdy nie zapomnę, gdy po raz pierwszy ją przeczytałam i jak bardzo nad nią płakałam! Zawsze będę powtarzać, że to moja najukochańsza lektura szkolna i w ogóle książka, jaką kiedykolwiek przeczytałam.






Takim oto sposobem zakończyłam trzydzieści dni z książką. Mam nadzieję, że dzięki temu mogliście trochę lepiej poznać mój gust, moje zdanie i w ogóle mnie samą. Mam również nadzieję, że podobały Wam się takie posty. Jeśli tak, postaram się w przyszłości znów coś takiego zorganizować (może macie jakieś pomysły?).

A już niedługo kolejne recenzje i być może stosik. Jednak moje plany się nieco zmieniły, nigdzie nie wyjeżdżam, bo dostałam pracę. Niestety wiąże się to z tym, że mam trochę mniej czasu na czytanie, ale staram się robić to w każdej wolnej chwili i regularnie tu zaglądać. Pozdrawiam!

środa, 9 lipca 2014

085. John Green - Gwiazd naszych wina

O Gwiazd naszych wina,  w ogóle o autorze takim jak John Green, usłyszałam kilka miesięcy temu. Jeszcze zanim obejrzałam trailer ekranizacji, już wiedziałam, że najpierw koniecznie będzie trzeba przeczytać książkę. Zaczęłam więc zapoznawać się, ze sporą ilością opinii na jej temat i byłam zachwycona, ale w końcu jednak książki nie zamówiłam. Krótko przed 6 czerwca znów sobie o niej przypomniałam i powiedziałam, że nie obejrzę filmu, dopóki nie przeczytam książki. Niedawno tak właśnie się stało.

To historia szesnastoletniej Hazel, chorującej na nowotwór tarczycy z przerzutami do płuc. Z powodu raka chodzi ona na grupę wsparcia, gdzie spotykają się i rozmawiają ludzie, którzy również mają postawioną śmiertelną diagnozę. Tam poznaje beznogiego Augusta, dzięki któremu nastolatka przeżyje swoją krótką wieczność...  

Świat nie jest instytucją zajmującą się spełnianiem życzeń.

Należy przede wszystkim przyznać, że John Green to pisarz, który tworzy prawdziwe, wzruszające historie, używając do tego naprawdę lekkiego pióra. Bo Gwiazd naszych wina czyta się bardzo szybko, a przekaz i ogromną dawkę emocji, jakie w sobie niesie książka, są naprawdę potwornie duże.

To nie jest zwykła historia nastoletniej miłości, która ma przetrwać wieki. Tutaj dni są policzone i dopóki szybko nie wykorzysta się daru od losu, można stracić wszystko. Takie właśnie jest uczucie Hazel i Gusa. Krótkie, wręcz przelotne i z góry skazane na porażkę, ale dzięki temu silne i prawdziwe. Ich miłość jest niezwykła, choć realna. I za to właśnie pragnę podziękować autorowi - za tę realność. Bo stworzył on coś, co może się wydarzyć na co dzień w dzisiejszym świecie, co może przydarzyć się każdemu z nas. Nie ubarwia i nie koloryzuje, a wszystko opisuje z taką dosłownością... Po prostu pisze od rzeczy. A przy całej powadze sytuacji perfekcyjnie używa humoru. Aż nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać.

Ślady, które ludzie pozostawiają po sobie, zbyt często są bliznami.

Wiem, że mówił to pewnie już niejednokrotnie każdy bloger, ale ta książka jest cudowna! Jeszcze nigdy tak bardzo nie wczułam się w lekturę i tak bardzo nie płakałam przy czytaniu kolejnych stron. To już nawet nie chodzi o to, jak potoczyła się historia nastolatków, ale przede wszystkim o to, w jaki sposób została ona zapisana. Każde słowo niosło ze sobą uczucia, a połączone razem w zdania tworzyły wielki przekaz dla czytelników. Bo każdy człowiek zasługuje na szczęście, nawet w najtrudniejszych chwilach. Bo każdy ma prawo przeżyć swoje całe życie, nawet jeśli za rogiem już czyha na niego śmierć. Bo każdy toczy walkę ze swoim życiem i to tylko i wyłącznie od niego zależeć będzie, czy ją wygra. A śmierć w tym wypadku nie będzie przegraną.

Bardzo cieszę się, że przed obejrzeniem filmu, sięgnęłam po książkę. To pozwoliło mi wyobrazić sobie wszystko, przeżyć całe trzysta stron po swojemu. Teraz oczywiście ze spokojem będę mogła poświęcić swój czas ekranizacji, ale już wiem, że nieważne, jak dobra by ona nie była, książka i tak pozostanie najpiękniejsza i najcudowniejsza. 

-Nie zabijają, dopóki ich nie zapalisz - powiedział, kiedy samochód zatrzymał się przy nas. - A ja nigdy żadnego nie zapaliłem. Widzisz, to metafora: trzymasz w zębach czynnik niosący śmierć, ale nie dajesz mu mocy, by zabijał.

Nie przejmujcie się całym fenomenem Greena i tym, jak bardzo wszyscy go wychwalają. Nie martwcie się, że ludzie ją przeceniają, a w rzeczywistości okaże się ona niewypałem. Bo tak nie będzie. Po prostu weźcie ją do ręki i zaszyjcie się gdzieś na kilka godzin w samotności. Jeśli jednak nie lubicie czytać, obejrzyjcie chociaż film, bo to może on bardziej ode mnie skusi Was do sięgnięcia po lekturę. To dzieło niesamowite! Z czystym sercem mogę nawet powiedzieć, że Gwiazd naszych wina w niczym nie ustępuję najsławniejszym, największym i najpiękniejszym dziełom pisarzy we wszystkich epokach. 

Moja ocena: 10+/10

Green John, Gwiazd naszych wina (ang. The fault in our stars), wyd. Bukowy Las, Wrocław 2014. s. 320

Książka przeczytana w ramach wyzwań:

sobota, 5 lipca 2014

084. C.J. Daugherty - Dziedzictwo, Zagrożeni

Jakiś czas temu na blogu pojawiła się recenzja cudownych Wybranych. Niemal natychmiast przeczytałam dwa kolejne tomy - Dziedzictwo oraz Zagrożonych, dlatego postanowiłam zrobić jedną, zbiorczą recenzję.

Uczennica Akademii Cimmeria, Allie Sheridan, zaaklimatyzowała się w nowej szkole, poznała nowych przyjaciół, ale także i wrogów... Po wypadkach z poprzedniego roku postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i dołącza do tajemniczej organizacji - Nocnej Szkoły, dzięki której nauczy się bronić i pozna tajemnice, które wszyscy od urodzenia przed nią ukrywali.

Zacznę od kilku wad, które w końcu musiały się pojawić. Przede wszystkim okładki - o ile front Wybranych bardzo mi się spodobała i po przeczytaniu książki doskonale rozumiałam jej symbolikę, o tyle zarówno okładka drugiego, jak i trzeciego tomu już nie była tak wspaniała. Nie wyróżniają się niczym szczególnym, w dodatku, przynajmniej moim zdaniem, tylko "Carter" i "Sylvain" wyszli na niej korzystnie. Choć trzeba im przyznać, że są o wiele ładniejsze od angielskich.

Bardzo żałowałam, że autorka zrezygnowała z pozostawienia tajemniczej atmosfery. W Dziedzictwie czytelnikowi zostaje wyjaśnione większość tajemnic, z kolei w Zagrożeniu wyjaśnienia zostają jakby dodatkowo rozwinięte. Przez to wszystko dostaje się podane na tacy, opakowane w niezbyt ciekawą okładkę. 

W kolejnych tomach cyklu o Nocnej Szkole C.J. Daugherty postanawia kontynuować "trójkąt miłosny". W Dziedzictwie wszystkie polityczne sprawy przyćmione zostały przez problemy miłosne Allie. Co prawda należy przyznać, że one również były ważne (w końcu to młodzieżówka), to jednak odniosłam wrażenie, że zostało to nieco przekombinowane i było tego zbyt wiele. Na szczęście, w Zagrożonych wszystko nieco się wyjaśnia. Ale, na Boga, niech Allie w końcu się zdecyduje, czy woli Cartera, czy Sylvaina, bo ile można ciągnąć ten wątek?

Nie będę jednak przedstawiać obydwu kontynuacji w tak ciemnych barwach (choć uwierzcie, że o wadach pisze się o wiele łatwiej, niż o zaletach). To nadal są bardzo dobre książki, które pochłania się w zastraszająco szybkim tempie. Pełne zwrotów akcji i mimo wszystko nutki tajemnicy również. Cały czas coś się dzieje, a czytelnikowi trudno jest określić, kto tak naprawdę jest wrogiem, a kto ma dobre intencje. No i zakończenia, które naprawdę zwalają z nóg i po których pragnie się tylko więcej. 

W dodatku spodobało mi się wprowadzenie i rozszerzenie wątku dotyczącego brata Allie - Christophera. Możemy również poznać ojca Rachel - Raja Patela, który jest naprawdę ciekawym bohaterem. 

Mimo tych kilku wad już nie mogę się doczekać czwartego tomu serii w polskiej wersji językowej. Gdyby mój angielski był na trochę wyższym poziomie, na pewno już dawno przeczytałabym Resistance. Więc jeśli spodobali Wam się Wybrani lub macie dość paranormal romance i innych schematycznych powiastek, sięgnijcie po kontynuację Nocnej Szkoły. Uwierzcie mi, będziecie zachwyceni!

Moja ocena: 9/10

C.J. Daugherty, Dziedzictwo (ang. Legacy), Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2013. s.440
C.J. Daugherty, Zagrożeni (ang. Fracture), Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2014. s. 384


Książki przeczytane w ramach wyzwań:
PRZECZYTAM TYLE, ILE MAM WZROSTU (Dziedzictwo: 2,9 cm)

poniedziałek, 30 czerwca 2014

083. Podsumowanie czerwca


Czerwiec za nami. Miesiąc ten, mimo kilku przykrych spraw, wspominam bardzo miło. Brak szkoły, wyniki matur oraz dostanie się na studia na obcobrzmiący kierunek - Mediaworking. Co za tym idzie, mam mnóstwo czasu dla rodziny, przyjaciół i przede wszystkim na czytanie.

Przeczytałam aż 10 książek (możecie je zobaczyć o tutaj). Dało mi to 4158 stron, czyli ok. 139 dziennie. Aż sama byłam zaskoczona, że tak wiele udało mi się pochłonąć! Na blogu opublikowałam 5 recenzji, a każda z nich wzięła udział w poszczególnych wyzwaniach. Prócz tego pojawiły się dwa stosiki. No i chyba najważniejsze oraz najprzyjemniejsze, co mnie w mijającym miesiącu spotkało, to nawiązanie współpracy z Wydawnictwem M.


W lipcu prawdopodobnie będę tu bywać troszkę rzadziej (ale w sierpniu wszystko nadrobię!). Mianowicie, od 6.07. do 11.07 będę przebywać w górach, gdzie z Internetem może być różnie. Natomiast od 20.07. do 27.07. wyjeżdżam z przyjaciółmi nad jezioro. W międzyczasie będę jednak tutaj na bieżąco.

Mam w planach opublikować kilka zbiorczych recenzji, ponieważ chcę skończyć swoją przygodę z trylogiami Veronici Roth i Marie Lu. Ponadto mam nadzieję, że w końcu uda mi się przeczytać w górach Wampira Lestata, którego mam już na półce od ponad dwóch lat i rozpocząć Trylogię Millenium. Co z tego wyjdzie? Zobaczymy w kolejnym podsumowaniu. UDANYCH WAKACJI!

piątek, 27 czerwca 2014

082. Stosik 06/2014

Naprawdę nie wierzę, że w końcu mam prawdziwe wakacje. Matura zdana wręcz śpiewająco, sprawy ze studiami również już są załatwione, także w końcu mogę szczerze powiedzieć, że wakacje nadeszły! Planów mam sporo, także tych książkowych. Dlatego oczywiście mój wypad do biblioteki musiał skończyć się zabraniem do domu kolejnych książek:


Od góry:
1. Stephen Chbosky - Charlie - prezent urodzinowy od przyjaciół
2. Yvonne Woon - Życie na wieczność - wypożyczone z biblioteki
3. Carrie Jones - Pragnienie - wypożyczone z biblioteki
4. Patricia Schroder - Morza szept - wypożyczone z biblioteki

Co prawda dopiero w domu dowiedziałam się, że Życie na wieczność to druga część serii, ale już załatwiłam sobie pierwszą. Jestem natomiast bardzo ciekawa Pragnienia. Jeśli chodzi o prezent, to niezmiernie się ucieszyłam, widząc, że przyjaciele kupili mi Charliego, bo już od dawna polowałam na ten tytuł.

A co Wy polecacie? I oczywiście, jakie macie plany na wakacje? :)

czwartek, 26 czerwca 2014

081. Robert Kirkman, Jay Bonansinga - Żywe trupy. Upadek Gubernatora. Część 1

Tytuł: Żywe trupy. Upadek Gubernatora
Tytuł oryginału: The Walking Dead. The Fall of The Governor
Autorzy: Robert Kirkman, Jay Bonansinga
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Cykl: The Walking Dead, tom 3
Ilość stron: 340


Po zaskakujących Narodzinach Gubernatora oraz po fantastycznej Drodze do Woodbury, przyszła kolej na wyczekiwaną przeze mnie część pierwszą Upadku Gubernatora. Czy było warto?

Po przybyciu Lilly Caul z towarzyszami do Woodbury, srogie lecz skuteczne rządy Gubernatora Philipa Blake'a przeistaczają się w istną rzeź. Sam Blake staje na rozdrożu - z jednej strony pozostaje krwawym łotrem, z drugiej jednak rozum podpowiada mu, że powinien się opanować. Jaką drogę wybierze? I czy faktycznie doprowadzi go ona do upadku? Odpowiedzi na te pytania serwuje Wam kolejny tom serii The Walking Dead.

Książka nie opowiada tylko o despocie w Woodbury. To również kontynuacja historii Lilly, która z bojaźliwej i kruchej dziewczyny, przeradza się w silną i odważną kobietę. Z początku niechętnie podchodziłam do takiego pomysłu autorów. Miałam bowiem nadzieję, że książka pędzie poświęcona tylko i wyłącznie Gubernatorowi. Jednak po zakończeniu lektury stwierdziłam, że dobrze się stało. Bez wątku Lilly Upadek Gubernatora byłby tylko i wyłącznie pełen przemocy, znęcania, gwałtów oraz krwawych jatek.

Żałuję natomiast, że tak mało uwagi było poświęconych żywym trupom. Zombie bowiem pojawiały się bardzo rzadko i wydawało mi się, że ich kreacja nie była już tak mordercza i bezlitosna jak we wcześniejszych tomach. Brakowało mi ich ataków, a opisy wypadów po prowiant bez tego nie były już tak pełne grozy.

Należy zaznaczyć, że dla osób, które zaznajomiły się z komiksem lub przynajmniej obejrzały wszystkie serie serialu The Walking Dead, wydarzenia opisywane w książce nie będą wielkim zaskoczeniem. Jedyną różnicą był ich punkt widzenia. Prócz tego wydawało mi się, że ich opisy były o wiele bardziej bezlitosne, a czasem wręcz nieludzkie. Czytelnicy w końcu mogą również poznać znajomych bohaterów - Ricka, Glenna i Michonne z kataną, która w szczególności zapadnie w pamięci i niejednokrotnie zaszokuje.

Upadek Gubernatora mimo wszystko nie zawiódł moich oczekiwań. Choć znałam zakończenie, nie spodziewałam się takich zwrotów, zwłaszcza jeśli chodzi o historię Lilly Caul. To lektura pełna brutalności i przelewu krwi. Szkoda tylko, że tak mały udział miały w tym żywe trupy. Czekam z niecierpliwością na kolejną część, choć nieco dziwię się, dlaczego autorzy postanowili rozdzielić ten tom. Nie jest on zbyt obszerny. Z drugiej strony jednak cieszę się, że ta przygoda tak szybko się nie skończyła i nadal jest na co czekać.

Moja ocena: 9/10

Książka przeczytana w ramach wyzwań:

sobota, 21 czerwca 2014

080. Marilynne Robinson - Dom nad jeziorem smutku

Tytuł: Dom nad jeziorem smutku
Tytuł oryginału: Housekeeping
Autor: Marilynne Robinson
Wydawnictwo: Wydawnictwo M
Ilość stron: 212


Niektóre książki są wyjątkowe pod kilkoma względami. Niosą w sobie prawdziwą, realną historię i zawierają ogromną ilość emocji, które wychodzą na jaw przy ich czytaniu. Z pewnością taką pozycją jest Dom nad jeziorem smutku.

Jestem pewna, że nigdy nie chwyciłabym za lekturę tej książki, gdyby nie nowo nawiązana współpraca. Książka jednak od samego początku, zanim jeszcze zaczęłam ją czytać, fascynowała i przyciągała. Gdy tylko listonosz zapukał do moich drzwi, nie czekałam, a od razu zabrałam się za lekturę.

Opowiada ona historię Ruth i jej siostry Lucille. Po tragicznej śmierci matki, dziewczynki trafiają na wychowanie do domu nad jeziorem w Fingerbone, do babci. Gdy ta umiera, opiekę nad dziećmi przejmują dwie siostry zmarłego dziadka. Ostatecznie jednak "władze rodzicielskie" trafiają do ciotki Sylvie - siostry zmarłej matki. 

Książka ma dość intrygujący tytuł, który według mnie doskonale do niej pasuje (o wiele bardziej od oryginalnego Housekeeping). Tytułowe jezioro jest bowiem symbolem smutku, śmierci i straconych nadziei. To w nim zginął zarówno dziadek dziewczynek, jak i odebrała sobie życie ich matka. To również wokół niego dzieje się cała akcja. Bohaterki za młodu spędzają nad jego brzegiem, a zimą również na jego powierzchni, większość swojego wolnego czasu. Dla Ruth jednak jezioro staje się czymś więcej. To metafora wolności i nowego życia, którego smak może poznać dzięki dość dziwnej i ekscentrycznej ciotce.

Książka jest wręcz dogłębnie przesączona smutkiem oraz melancholią, a jedyną odskocznią od nich są komiczne postacie dwóch sióstr dziadka. Ich nieudolność i głupota naprawdę potrafią zabawić czytelnika. W gruncie rzeczy jednak historia młodych bohaterek pozostaje tragiczna. Od dzieciństwa spotykały się ze śmiercią, porzuceniem i myślę, że tęsknotą za prawdziwą rodziną i prawdziwym domem, którego tak naprawdę nigdy nie miały. Wniosek ten nasunął mi się po zakończeniu lektury, po tym jakie rozwiązanie zaserwowała autorka. 

To dla mnie niesamowite, jak wciągająca może być książka, w której na pozór nic się nie dzieje. Opisy dzieciństwa i lat szkolnych z punktu widzenia Ruth nie są pełne zwrotów akcji i interesujących wydarzeń. A jednak, gdy zacznie się czytać Dom nad jeziorem smutku, nie można się od niego oderwać. W głównej mierze dzieje się tak za sprawą tego, jak dobrze zostały skonstruowane portrety bohaterek. Pani Robinson bowiem dość wnikliwie przedstawiła ich charakter i historię.

Kończąc, sądzę, że to książka dla dojrzałych czytelników. Nie jest natomiast wymagającą pozycją, choć pełna symboli i metafor, prowadzi czytelnika do wielu przemyśleń i zaskakujących wniosków. Należy również wspomnieć oraz pochwalić doskonały warsztat pisarski autorki. Dobór słownictwa i tego, z jaką lekkością zdania łączą się we wspólną, jednolitą całość, są jakby wisienką na torcie tej książki.

Moja ocena: 8/10

Książka otrzymana do recenzji od Wydawnictwa M:

Książka przeczytana w ramach wyzwań: