piątek, 29 czerwca 2018

211. André Aciman - Tamte dni, tamte noce


W pewnym momencie o Tamtych dniach, tamtych nocach stało się po prostu bardzo głośno. Być może to za sprawą ekranizacji, być może za sprawą tematyki poruszanej w książce, a być może ze względu na fakt, że jest ona uważana za naprawdę bardzo dobrą lekturę. Ja sama nie mogłam jej sobie odpuścić i zamówiłam ją chyba głównie ze względu na chęć obejrzenia ekranizacji. Zrobiłam to w końcu, będąc zaledwie w połowie książki, ale nie żałuję. Nie zaspoilerowało mi to zakończenia (które w książce było znacznie szerzej opisane), a za to trafiłam idealnie w punkt z momentami, które znajomość lektury po prostu doskonale wyjaśnia.

Tamte dni, tamte noce są tak naprawdę opisem uczuć, które przeżywa Elio, gdy poznaje Oliviera i spędza z nim najbardziej pamiętne wakacje swojego życia. Z początku uprzedzony do mężczyzny, w końcu odkrywa, że przybysz nie jest mu obojętny. To przy nim poznaje samego siebie, swoje uczucia i orientację.

Daję autorowi naprawdę ogromny plus za nietuzinkowych bohaterów. Kreacja Oliviera to dla mnie czysty majstersztyk i odrobinę żałuję, że możemy go poznać tylko z perspektywy Elio. Ukazał się nam jako inteligentny mężczyzna, który świadomie stara się nie dopuścić uczuć, które mogłyby zapanować nad jego decyzjami. Mimo wszystko poddaje się ogarniającej go miłości do chłopca, ale i w pełni ją kontroluje.

Elio z kolei odrobinę wyszedł tutaj na rozkapryszonego nastolatka, który nie może się zdecydować, czego tak naprawdę chce. W jego uczuciach przechodzimy ze skrajności w skrajność. Dosłownie. Rozpoczynamy akapit słowami "bierz mnie, Oliver", a kończymy z tekstem "Nienawidzę Cię, Oliver". I tak przez całą książkę. Jest w tym jednak jakiś urok i prawda, bo postępuje on jak najbardziej ludzko. Jeśli miał więc to być celowy zabieg autora to naprawdę super. Bo ten bałagan idealnie odwzorowuje myśli i emocje, jakimi targany jest nastolatek, który próbuje odkryć, kim tak naprawdę jest, co go pociąga i co go interesuje. Jeśli natomiast ten "zbitek czy natłok myśli" stał się zupełnym przypadkiem... No to naprawdę szkoda. Wierzę jednak, że zabieg ów celowo ma pokazywać nam wnętrze Elio.

Czy polecam Wam przeczytanie książki? Trudno mi powiedzieć. To pozycja, która nie każdemu przypadnie do gustu. Jeśli pragniecie poznać historię z wątkiem lgbt to sobie darujcie, bo to nie jest książka, jakich teraz na rynku wydawniczym pojawia się mnóstwo. Jeśli za to chcecie obejrzeć film, to koniecznie zacznijcie od zapoznania się z pierwowzorem, bo nie czytając go, w pełni nie zrozumiecie ekranizacji. Słynna już scena z brzoskwinią, czy kolory kąpielówek Oliviera to tylko dwie rzeczy, które wyklarują się Wam dopiero, gdy będziecie znali książkę. Co zresztą nie dziwi, bo dialogów i w książce, i w filmie jest naprawdę niewiele. Wszystko bazuje na uczuciach, które targają Elio i tym, jak on postrzega rzeczywistość. Czytając, poznajemy tak naprawdę jego duszę, a bez tego nie zrozumiemy całkowicie ekranizacji.

Nie mogę rzec, żebym się tą książką zawiodła. Spodziewałam się zwyczajnie czegoś zupełnie innego, a to co otrzymałam nie do końca mi się spodobało.

Tamte dni, tamte noce są napisane cudownym językiem, ale poprzez "mętlik" jaki wprowadza nam autor (o którym wyżej wspominałam) bardzo ciężko mi się było na niej skupić. Nie mogę też nie zaznaczyć faktu, że pewnie znacznie przyjemniej by mi się ją czytało, gdybym co chwila nie tłumaczyła sobie włoskich wtrąceń. Być może to wina tłumaczenia, a być może znów celowy zabieg autora, który chciał tym jeszcze bardziej przywołać czytelnikowi włoski klimat. Nie ukrywam jednak, że bardzo przydatna byłaby mi tutaj znajomość tego języka, o którym notabene nie mam zielonego pojęcia.

Tamte dni, tamte noce określiłabym mianem książki dobrej, nawet bardzo. Biją od niej Włochy - te wąskie, kamienne uliczki, owoce zrywane i jedzone prosto z drzewa oraz gorące promienie słońca, a także rodzinna i przyjazna atmosfera w domu Włochów. Jakże przyjemniej jednak czytałoby się ją pisaną z perspektywy Oliviera, choć mam świadomość, że to Elio odgrywa tutaj główne skrzypce. Jego uświadamianie sobie, kim tak naprawdę jest, jest przecież bazą tej książki. Trudno więc mi ją jednoznacznie ocenić, a w dodatku czuję, że bez obejrzanego filmu po prostu nie byłaby ona kompletna. Gra aktorska Armiego i Timothée'go naprawdę bardzo wpłynęła na mój odbiór całej historii.

Myślę, że książce dam jeszcze jedną szansę i kiedyś przeczytam ją na nowo, tym razem będąc w pełni świadomą, czego mam się spodziewać. I jestem wręcz pewna, że wtedy uznam ją za arcydzieło.

★★★★☆

wtorek, 12 czerwca 2018

210. Anna Kurek - Szczęśliwy jak łosoś. O Norwegii i Norwegach


Zwykle podchodzę do pozycji typu Szczęśliwy jak łosoś z przymrużeniem oka. Nie zrozumcie tego źle, uwielbiam czytać takie książki, ale nie spodziewam się po nich ogromnej dawki wiedzy. Nie uważam siebie za laika w kwestii znajomości Skandynawii  czy nordyckiej kultury, dlatego takie lektury są dla mnie jedynie spędzeniem miło czasu i ewentualnie poszerzeniem wiadomości, o których mam już jakieś pojęcie.

Anna Kurek w książce Szczęśliwy jak łosoś. O Norwegii i Norwegach pokazała czytelnikowi obraz kraju uporządkowanego, bogatego i poprawnego ze szczęśliwymi obywatelami i mieszkańcami. Nie bała się jednak nadmienić kilku niuansów, które są rysą na tej idealnej i perfekcyjnej tafli, co mi akurat bardzo się spodobało, bo dzięki temu można uznać ten obraz za jak najbardziej prawdziwy, a nie wyidealizowany.

Szczęśliwy jak łosoś to książka skierowana do osób, które o Norwegii i Norwegach wiedzą naprawdę niewiele lub nic. Tak jak wspomniałam wyżej - autorka nie opowiada tutaj żadnych odkrywczych rzeczy - kwestia wysokich podatków, które Norwedzy popierają czy ich pozornie chłodne zachowanie to coś, co na ogół wie każdy. Anna Kurek jednak troszkę głębiej te tematy opisała. Nie znaczy to, że książka była nudna. Jest naprawdę dobrze i w ciekawy sposób napisana, a momentami nawet mnie zdziwiła. Kto z Was by się spodziewał, że od norweskich uczniów wymaga się w szkole tak niewiele?

To moja pierwsza tego typu książka akurat o Norwegii, ale z pewnością nie ostatnia. Na końcowych stronach mamy pokaźną listę lektur o Norwegii i Norwegach, a czytając również natkniemy się na kilka tytułów (które już wcześniej miałam na oku i za które na pewno się zabiorę). Pokazuje to ogrom włożonej pracy w tę pozycję, by poszerzyć temat, z którym Anna Kurek styka się przecież na co dzień.

Jedyne, co mnie naprawdę raziło podczas czytania, to spora liczba literówek i błędów fleksyjnych. Dawno nie spotkałam się z aż taką ich ilością w książce. Podobały mi się fotografie, natomiast odniosłam wrażenie, że były one rozmieszczone losowo - większość z nich nie pasowała w ogóle do tematu rozdziału, na którego początku lub końcu była umieszczona.

Daję za to ogromny plus autorce, która odważyła się poruszyć kwestie nieprawdziwych stereotypów  przypisywanych Norwegom (choć sama przyznawała, że przy niektórych tematach wbija zapewne kij w mrowisko). Czytelnik na zakończenie otrzymał też krótki poradnik (dla mnie również podsumowanie całej książki), by przyjeżdżając do Norwegii, nie popełnił faux pas. Lepiej Szczęśliwego jak łosoś nie szło zakończyć.

Podsumowując, to lektura wciągająca i interesująca, ale nie polecam jej osobom, które kraj ów znają od podszewki lub chociaż go odwiedziły. Ja pogłębiłam nieco już znane mi wcześniej zagadnienia, a nawet odkryłam kilka nowych, ale myślę, że spokojnie informacje te odnalazłabym na pierwszej lepszej stronie internetowej poświęconej Norwegii. Nie mniej, książka bardzo ładnie prezentuje się na mojej "północnej" półce w pokoju. 

★★★★☆

sobota, 2 czerwca 2018

209. Podsumowanie maja


Mam wrażenie, że każdy miesiąc tego roku przelatuje mi przez palce jeszcze szybciej niż poprzedni. Chociaż z tego, że tak szybko przeleciał mi maj, w sumie nawet się cieszę. Nie jestem bowiem zadowolona z moich czytelniczych wyników. Robiłam nadgodziny w pracy i męczyłam się z nieustępującą alergią, w dodatku te upały... Kto przywołał nam lato zamiast wiosny? Dojazdy pociągiem ze zmęczenia poświęcałam na spaniu, a nie - jak to zwykle robiłam - na czytaniu.

1 maja skończyłam ostatnie kilka stron Dziewczyny, która igrała z ogniem i z tego też powodu dodałam ją do kwietniowego podsumowania. Tym oto sposobem przeczytałam zaledwie trzy książki, bo nie dałam już rady skończyć czwartej.

Na czytniku przeczytałam Zabić Sarai, która mnie bardzo wciągnęła, a której opinię niedługo będziecie mogli na blogu przeczytać. 

Następnie skończyłam ostatni tom Darów Anioła, czyli Miasto niebiańskiego ognia i wprost nie mogę uwierzyć, że to już koniec. Bardzo się cieszę, ze powróciłam do tej serii i, co więcej, dałam szansę ostatniej książce. Tak jak kiedyś jej nie lubiłam, tak teraz stała się moją ulubioną (zaraz po Mieście szkła). Koniecznie przeczytajcie! Autorka stworzyła fantastyczny świat i jeszcze lepszych bohaterów. Nie możecie tego nie poznać.

W maju premierę w Polsce miało The Foxhole Court, które oczywiście od razu kupiłam, a po otwarciu paczki od razu przeczytałam. Mam wrażenie, że spodobało mi się jeszcze bardziej niż za pierwszym razem, gdy czytałam je po angielsku (moja opinia tutaj). Zaraz zabrałam się też za czytanie drugiego tomu i już nie mogę się doczekać, kiedy to wydawnictwo Niezwykłe postanowi wydać go w Polsce.

Tak też w maju przeczytałam mniej książek, aniżeli kupiłam (stosik tutaj). Ale nie przejmuję się tym i wierzę, że czerwiec będzie dla mnie łaskawszy. Jak Wasz maj?