Z Wierną wiąże się długa historia. Mianowice, jej czytanie miałam rozpocząć już bardzo dawno temu. Chyba zaraz po premierze, gdy książka trafiła do biblioteki w moim rodzinnym mieście, wypożyczyłam ją, jeszcze nową, przez nikogo nie czytaną. Ale stwierdziłam, że jednak nie mam ochoty na jej czytanie, a nie chciałam w nieskończoność przedłużać terminu w bibliotece. Książkę więc szybko oddałam z powrotem. W maju miałam ją w planach czytelniczych, nawet do teraz mam ją wgraną na moim czytniku. Ale również z niej zrezygnowałam. W końcu wypożyczyłam ją ponownie jakiś miesiąc temu i przeczytałam, kończąc tym moją przygodę z serią Niezgodna. Myślę też, że moja opinia na temat Wiernej była by zupełnie inna, gdybym zabrała się za nią już za pierwszym razem. Ale o tym za chwilę.
Społeczeństwo żyjące w pięciu frakcjach to już przeszłość. Miastem rządzą bezfrakcyjni. Tris i Tobias postanawiają uciec, nie wiedząc jednak, co ich czeka za murami Chicago. Czy jest tam lepiej, sielanka? Czy może za murami nie ma nic? Prawda okazuje się zupełnie inna, całkowicie zmieniając myślenie zakochanych. Jak potoczą się ich losy? Jak ułożą sobie życie poza miastem? Co stanie się z tymi, którzy zostali?
Nigdy nie byłam wielką i zażartą fanką tej serii. Czytelnicy porównywali i nadal porównują ją do Igrzysk śmierci, nawet uważają, że przebija tę serię. Dla mnie to po prostu zniewaga, bo Niezgodna niczym nie dorównuje fenomenalnym Igrzyskom. Nie chciałam jednak pozostawiać niezakończonej serii, więc sięgnęłam Wierną.
Nienawidzę Tris. Jest okropna jako dziewczyna, bohaterka i w ogóle jako osoba. Mimo wszystkich poświęceń i decyzji nie jestem w stanie znaleźć w sobie żadnych cieplejszych uczuć kierowanych do niej. Co do Tobiasa - pozostaje on w takiej neutralnej pozycji. Nie jest to bohater, do którego będę wzdychać, ale cenię go o wiele bardziej niż Tris. Nawiasem mówiąc, żaden z bohaterów w tej serii nie przypadł mi do gustu i sądzę też, że o większości z nich wkrótce zapomnę.
Naczytałam się sporo recenzji o tej książce, dlatego też, zakończenie, jakie zaserwowała nam autorka, nie było dla mnie większym zaskoczeniem. Po prostu dowiedziałam się, w jaki sposób stało się to, co się stało. Nie mówię tu, że czytałam sobie jakieś spoilery. Po prostu po kilku recenzjach, w których chronicznie opisywane było to, jak Veronica Roth mogła postawić na takie zakończenie, byłam pewna, co się wydarzy. Dlatego myślę, że gdybym przeczytała Wierną za pierwszym razem (gdy pojawiało się jeszcze mało opinii), miałabym o niej inne zdanie. Nie byłaby ona dla mnie tak przewidywalna.
Koniec końców, to nie jest zła książka. Jest całkiem dobrze napisana, a pomysł na nią jest nawet dobry. Pominę kompletny brak akcji w ostatnim tomie, bo nie oczekiwałam od tej części zupełnie niczego. Poza zakończeniem, a tak właściwie samym epilogiem, nic więcej mi się zbytnio nie spodobało. Chociaż może to jest nieodpowiednie słowo. Nie chodzi mi tutaj o kwestię tego, czy mi się coś podoba, czy nie. Chodzi o kwestię tego, jakie prawdy o życiu książka ze sobą niesie, jakie wskazówki lub coś, co człowiek może zastosować w swoim codziennym życiu. Tutaj tego nie dostałam. To jedna z wielu nijakich młodzieżówek, a ja już chyba po prostu wyrosłam z takich książek.
Moja ocena: 6/10
Veronica Roth, Wierna, Amber, Warszawa 2014, s. 380.
Książka przeczytana w ramach wyzwania:
PRZECZYTAM TYLE, ILE MAM WZROSTU