piątek, 27 listopada 2015

136. Veronica Roth - Wierna


Z Wierną wiąże się długa historia. Mianowice, jej czytanie miałam rozpocząć już bardzo dawno temu. Chyba zaraz po premierze, gdy książka trafiła do biblioteki w moim rodzinnym mieście, wypożyczyłam ją, jeszcze nową, przez nikogo nie czytaną. Ale stwierdziłam, że jednak nie mam ochoty na jej czytanie, a nie chciałam w nieskończoność przedłużać terminu w bibliotece. Książkę więc szybko oddałam z powrotem. W maju miałam ją w planach czytelniczych, nawet do teraz mam ją wgraną na moim czytniku. Ale również z niej zrezygnowałam. W końcu wypożyczyłam ją ponownie jakiś miesiąc temu i przeczytałam, kończąc tym moją przygodę z serią Niezgodna. Myślę też, że moja opinia na temat Wiernej była by zupełnie inna, gdybym zabrała się za nią już za pierwszym razem. Ale o tym za chwilę.

Społeczeństwo żyjące w pięciu frakcjach to już przeszłość. Miastem rządzą bezfrakcyjni. Tris i Tobias postanawiają uciec, nie wiedząc jednak, co ich czeka za murami Chicago. Czy jest tam lepiej, sielanka? Czy może za murami nie ma nic? Prawda okazuje się zupełnie inna, całkowicie zmieniając myślenie zakochanych. Jak potoczą się ich losy? Jak ułożą sobie życie poza miastem? Co stanie się z tymi, którzy zostali?

Nigdy nie byłam wielką i zażartą fanką tej serii. Czytelnicy porównywali i nadal porównują ją do Igrzysk śmierci, nawet uważają, że przebija tę serię. Dla mnie to po prostu zniewaga, bo Niezgodna niczym nie dorównuje fenomenalnym Igrzyskom. Nie chciałam jednak pozostawiać niezakończonej serii, więc sięgnęłam  Wierną.

Nienawidzę Tris. Jest okropna jako dziewczyna, bohaterka i w ogóle jako osoba. Mimo wszystkich poświęceń i decyzji nie jestem w stanie znaleźć w sobie żadnych cieplejszych uczuć kierowanych do niej. Co do Tobiasa - pozostaje on w takiej neutralnej pozycji. Nie jest to bohater, do którego będę wzdychać, ale cenię go o wiele bardziej niż Tris. Nawiasem mówiąc, żaden z bohaterów w tej serii nie przypadł mi do gustu i sądzę też, że o większości z nich wkrótce zapomnę.

Naczytałam się sporo recenzji o tej książce, dlatego też, zakończenie, jakie zaserwowała nam autorka, nie było dla mnie większym zaskoczeniem. Po prostu dowiedziałam się, w jaki sposób stało się to, co się stało. Nie mówię tu, że czytałam sobie jakieś spoilery. Po prostu po kilku recenzjach, w których chronicznie opisywane było to, jak Veronica Roth mogła postawić na takie zakończenie, byłam pewna, co się wydarzy. Dlatego myślę, że gdybym przeczytała Wierną  za pierwszym razem (gdy pojawiało się jeszcze mało opinii), miałabym o niej inne zdanie. Nie byłaby ona dla mnie tak przewidywalna.

Koniec końców, to nie jest zła książka. Jest całkiem dobrze napisana, a pomysł na nią jest nawet dobry. Pominę kompletny brak akcji w ostatnim tomie, bo nie oczekiwałam od tej części zupełnie niczego. Poza zakończeniem, a tak właściwie samym epilogiem, nic więcej mi się zbytnio nie spodobało. Chociaż może to jest nieodpowiednie słowo. Nie chodzi mi tutaj o kwestię tego, czy mi się coś podoba, czy nie. Chodzi o kwestię tego, jakie prawdy o życiu książka ze sobą niesie, jakie wskazówki lub coś, co człowiek może zastosować w swoim codziennym życiu. Tutaj tego nie dostałam. To jedna z wielu nijakich młodzieżówek, a ja już chyba po prostu wyrosłam z takich książek.

Moja ocena: 6/10

Veronica Roth, Wierna, Amber, Warszawa 2014, s. 380.

Książka przeczytana w ramach wyzwania:
PRZECZYTAM TYLE, ILE MAM WZROSTU

poniedziałek, 23 listopada 2015

135. John Green - Papierowe miasta


Kupienie Papierowych miast było dosłownie impulsem. Takie: "O, Papierowe miasta, John Green, fajnie byłoby to przeczytać". Zamówiłam, odłożyłam na półkę, by czekały na swoją kolej. Gdy latem w kinach pojawił się film, obiecałam sobie, że nie obejrzę, dopóki nie przeczytam. Ale w końcu ciekawość wzięła górę i postanowiłam wspólnie z chłopakiem zabrać się za film. Byłam jednak zmęczona, szybko zasnęłam i szczerze, kompletnie nic nie pamiętałam. Po tym incydencie niemal od razu chwyciłam za książkę i przepadłam w Papierowych miastach, naprawdę.

- Uważasz, że jestem płytka?
- Właściwie tak. Ale ja też taki jestem. Każdy taki jest.

Krótko o samej książce, bo zapewne dobrze znacie tę opowieść. Bohaterem jest Quentin, Q, który od młodości po uszy zakochany jest w swojej sąsiadce - Margo Roth Spiegelman. Mimo łączącej ich przyjaźni w młodzieńczych latach, dziewczyna szybko izoluje się od chłopaka i wydaje się go nie zauważać, choć nadal pozostają w "poprawnych" stosunkach. Wszystko się zmienia po tym, jak Margo przychodzi do Quentina w środku nocy i wciąga go do swojego świata, po czym znika, pozornie bez śladu...

Ludzie tworzą miejsce, a miejsce tworzy ludzi.

Papierowe miasta to Green w pełnej krasie, w całej swojej "greenowości". Jest cudowny, choć do bólu dziwny. No bo który pisarz wymyśliłby krowę, który  środku nocy stoi na środku ulicy, jakby nigdy nic i prowadzi do wypadku? Który pisarz wymyśliłby tak śmieszne, ale zdziwaczałe dialogi i postacie, które ani trochę nie przypominają zachowaniem realnych ludzi w ich wieku?  Takie rzeczy mogą razić i zniechęcać czytelnika. Styl Greena jest bowiem bardzo specyficzny i jeśli od razu się go nie polubi, to nie ma złudzeń - nie zrobi się tego nigdy. Ja na szczęście należę do tej grupy osób, które za Greenem i jego książkami przepadają, choć czasem otwierają oczy szeroko i z niezrozumieniem kiwają głową podczas lektury.

Ludziom brakuje dobrych zwierciadeł. Ludziom tak trudno jest pokazać nam nasze odbicie, a nam z kolei z trudem przychodzi okazać im, co czujemy.

Trudno mi określić za co polubiłam Papierowe miasta. Do gustu nie przypadła mi ani postać Q, ani Margo, ani nawet innych epizodycznych i drugoplanowych bohaterów. Jedyne, co mi się spodobało, to prawda, gorzka prawda o świecie, społeczeństwie i relacjach międzyludzkich, jakie zostały tam przedstawione. Papierowe miasta i papierowi ludzie. Samo zakończenie historii, choć może nie było wspaniałe i satysfakcjonujące sprawiło, że książka nie skończyła jako przesłodzona powieść o miłości, a lektura o prawdziwym życiu.

Stąd nie możesz zobaczyć rdzy, ani popękanej farby, ale możesz stwierdzić, jakie to miejsce jest naprawdę. Jakie to wszystko jest sztuczne. [...] To papierowe miasto. Popatrz [...] na wszystkich tych papierowych ludzi wypalających swoją przyszłość, byle tylko siedzieć w cieple. [...] Każdy opętany jest manią posiadania przedmiotów. Cienkich jak papier i jak papier kruchych. [...] Ani razu nie spotkałam kogoś, komu zależałoby na czymkolwiek istotnym.

Nie polecę Papierowych miast wszystkim. Nie znajdziecie tutaj tego, co w innych książkach. Mało tego, nie znajdziecie tutaj tego, co znaleźliście w ekranizacji, jeśli obejrzeliście ją wcześniej, tak jak ja zamierzałam. Nie polecam ich także ze względu na bohaterów i akcję, która na dobre rozkręciła się może w ostatnich stu stronach.

Wszyscy jesteśmy popękani. Każde z nas zaczyna życie jako wodoszczelny okręt. Ale potem przydarzają się nam różne rzeczy [...] i okręt zaczyna miejscami pękać. No a kiedy okręt pęka, koniec staje się nieunikniony.


Ale polecam za prawdę. Za styl i kunszt. Za zabawność i tę dziwność, którą potrafi wykreować tylko Green. Tego nie znajdziecie nigdzie indziej, więc śmiało szukajcie tutaj.

Moja ocena: 9/10

John Green, Papierowe miasta, Bukowy Las, Wrocław 2013, s. 400.

Książka przeczytana w ramach wyzwania:
PRZECZYTAM TYLE, ILE MAM WZROSTU

niedziela, 15 listopada 2015

134. David Levithan - Każdego dnia


Każdego dnia trafiło w moje ręce zupełnie przypadkiem. Od lat, odkąd wakacje spędzam w Karpaczu, niemal tradycją jest, że jako pamiątkę kupuję sobie książkę w miejscowej księgarni. Tym razem trafiło na Każdego dnia, o której nigdy wcześniej nie słyszałam. Davida Levithana kojarzyłam jedynie jako współautora Will Grayson, Will Grayson (która nadal czeka na przeczytanie!), jednak samej książki już nie bardzo. Pomyślałam, że może być ciekawa, taka w sam raz na ośmiogodzinną podróż powrotną do domu. W ostateczności przeczytałam ją dopiero teraz, ale nie żałuję. 

To opowieść  o A. Sprawozdanie z każdego, jakże odmiennego dla niego dnia. A nawet nie jest człowiekiem. Każdy dzień spędza w innym miejscu i w innym ciele, chcąc lub też nie. Wszystko zmienia się, gdy pojawia się w ciele Justina, chłopaka Rhiannon. Odtąd pragnie tylko jednego - być jak najbliżej dziewczyny, sprawić by i ona jego pokochała. Czy to się uda? Czy ta miłość będzie w stanie przetrwać? 

David Levithan z pewnością nie oszczędza głównego bohatera. Wrzuca go w ciało dziewczyny i chłopaka, jednego z bliźniaków, narkomana oraz homoseksualisty. Szybko jednak przestaje mieć to dla A znaczenie, w jakim ciele się znajduje. Liczy się tylko odległość od Rhiannon. Autor pięknie opisał rozwijającą się pomiędzy bohaterami miłość. Nie zapomniał jednak o oczywistych przeciwnościach, jakimi jest chociażby sam fakt tego, że następnego dnia A może być kimkolwiek i gdziekolwiek. 

Brawa za sam pomysł na książkę. W dodatku za pomysł na tę książkę jako książkę młodzieżową. Bohaterowie chodzą do szkoły, dopiero co zaczynają uczyć kochać się drugą osobę, która nie jest rodzicem ani rodzeństwem. Przede wszystkim brawa jednak należą się za to, że Każdego dnia nie jest jedynie młodzieżowym romansem. Mamy tutaj także powieść obyczajową i kryminał oraz wątki religijne. Czytelnik w końcu ma świadomość, że A nie jest anonimowy, że pozostawia po sobie ślady, które w łatwy sposób można odkryć. A w końcu, że A może być realny. I za tę otoczkę wokół kreacji bohatera, Davidowi szczególne ukłony.

Trudno mi opisać tę książkę słowami. Chyba nic bowiem nie potrafi wyrazić jej kunsztu, jakim obdarzył ją David Levithan. Gdybym jednak miała opisać Każdego dnia słowem, z pewnością tym słowem byłaby - mądra. Wydawałoby się, że ta lektura to jedna z wielu młodzieżowych opowieści o miłości. Takich na raz, po których przeczytaniu odkłada je się na półkę i powoli zapomina o treści, o tym, że w ogóle kiedykolwiek była przeczytana. Ale tak nie jest. Czytając Każdego dnia, zaznaczałam wszystkie ciekawe, interesujące mnie, inteligentne i piękne cytaty. Szybko jednak zdałam sobie sprawę, że nie nadążam za naklejaniem kolorowych zakładek. Każdy akapit, każde zdanie niosło ze sobą jakieś przesłanie, mądre przesłanie. W efekcie tego brzeg książki mam obklejony żółtymi i pomarańczowymi karteczkami, a gdybym chciała pewnego dnia je wszystkie przeczytać - musiałabym tak naprawdę od nowa przeczytać książkę.

Każdego dnia jest lekturą wyjątkową pod każdym względem. Jest łatwa w odbiorze, ale niesie z sobą niezwykłe przesłanie, o którym człowiek powinien pamiętać. Miłość to nie wszystko. Co prawda, charakter i dusza są najważniejsze, to je powinno się kochać przede wszystkim, bo to one stwarzają nam obraz człowieka, jakim jest, a nie jedynie ciało. Jednak ciała też nie można ignorować. To nim człowiek w końcu wyraża siebie. To na podstawie ciała człowiek układa sobie w głowie pierwsze myśli, opinie i wrażenia o drugim człowieku. Uczucia więc, nawet te najsilniejsze, nie są w stanie ignorować tego co widzimy i sobie wyobrażamy. Miłość bowiem to nie wszystko.

Moja ocena: 10/10

David Levithan, Każdego dnia, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2015, s. 264

Książka przeczytana w ramach wyzwania:
PRZECZYTAM TYLE, ILE MAM WZROST\U

środa, 11 listopada 2015

133. Claire North - Pierwszych piętnaście żywotów Harry'ego Augusta


Gdy zobaczyłam okładkę Pierwszych piętnastu żywotów Harry'ego Augusta, wiedziałam, że ta książka musi znaleźć się na mojej półce. Bez względu na rodzaj literatury, treść czy autora. Przy najbliższym zamówieniu w jednym z internetowych dyskontów książkowych od razu trafiła do koszyka. Gdy paczka do mnie dotarła, byłam oczarowana! W ogóle nie czytałam opisu na obwolucie, okładka mówiła mi wszystko. Jest zwyczajnie cudowna w swojej prostocie. W dodatku brokatowe napisy (również na grzbiecie!), sylwetka mężczyzny i kolorystyka... Byłam, zresztą nadal jestem, zakochana.

To historia Harry'ego Augusta. A dokładniej, nic więc zaskakującego, to historia jego piętnastu żyć. Dlaczego aż tylu? Harry jest kalaczakrą - człowiekiem czy istotą, która w chwili śmierci rodzi się na nowo - w tym samym roku, co wcześniej, w tym samym miejscu i wśród tych samych ludzi. Nie jest jedynym w swoim rodzaju. Ma wielu przyjaciół, którzy pomagają sobie wzajemnie poprzez instytucję, jaką jest Bractwo Kronosa. Niestety ma również wrogów, pragnących zmienić świat lub dokonać czegoś wielkiego poprzez znajomość przyszłych wydarzeń. 

Sama idea ouroboran lub kalaczakr nie jest niczym nowym. Powstało sporo innych książek o podobnej tematyce. W dodatku, jeśli miałabym wnikać w cały proces, w którym ludzie ci umierają, a następnie ponownie przychodzą na świat, rodzi mi się kilka niejasności. W jaki sposób Harry mógł narodzić się ponownie w 1919 roku, a ktoś inny (z którym Harry w dodatku się spotykał!) żył i funkcjonował w tym samym czasie, ale w innej rzeczywistości kilkadziesiąt lat później? Podczas czytania głównie to pytanie przewijało mi się w głowie i naprawdę nie mogłam zrozumieć tej idei autora. Ale to są tylko niuanse, które według mnie absolutnie nie wpływają na jakość książki.

Pierwszych piętnaście żywotów Harry'ego Augusta można by nazwać krótkim podręcznikiem historii dwudziestego wieku. Są co prawda nieścisłości w związku z konsekwencją chęci zmiany świata poprzez niektórych bohaterów, ale generalnie książka ta cały czas nawiązuje do wydarzeń dziejących się na świecie w tych czasach. 

Mówiąc szczerze, spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Po przeczytaniu opisu (w końcu to zrobiłam) oraz prologu, miałam nadzieję, że tajemnicza dziewczynka wniesie coś do biegu wydarzeń, że to od niej zacznie się historia. Zaczęła się ona jednak od samego początku, czyli od pierwszych narodzin Harry'ego i biegła niemal chronologicznie aż do jego piętnastego życia. Wielokrotnie więc Claire North przedstawiła czytelnikowi dzieciństwo mężczyzny, lata szkolne i uniwersyteckie, karierę lub poszukiwanie celu życia, a ostatecznie poprzez naprawienie błędów bohatera i próby ocalenia świata przed upadkiem. Dzięki temu czytelnik poznaje suche fakty, urozmaicone spojrzeniem bohatera na pewne sprawy, a opowieść wielokrotnie nawiązuje do kwestii z dziedziny fizyki. 

Ale nie bójcie się. Lektura ta nie jest czysto naukową, nudną książką, która nuży poprzez natłok wiadomości i dat. Momentami faktycznie było tego zbyt wiele, ale ogólnie to fantastyczna i bardzo dobrze napisana powieść, którą czyta się w naprawdę szybkim tempie. Claire North ma piękny styl, sporą wiedzę i naprawdę ogrom cudownych przemyśleń, o których świadczy podobny ogrom kolorowych karteczek przyklejanych przeze mnie na co po drugiej stronie.

Sama postać Harry'ego jest bardzo przemyślana i dopracowana wręcz do perfekcji. Nie jest to człowiek idealny, ale za to świadomy swoich błędów. 

Pierwszych piętnaście żywotów Harry'ego Augusta to książka dla każdego. Znajdziecie tu zarówno wątki science-fiction, jak i naukowe oraz historyczne, ale i ciut romansu również się wkradło. To także książka o złożoności psychiki człowieka, ale też o jego potrzebach i pragnieniach. To lektura o świecie i jego tragizmie. O ludziach i o tym, jaką władzę mają w swoim rękach. Jak dużo szkód potrafią wyrządzić, czasem i nieodwracalnych. Jak bardzo poprzez swoje nieprzemyślane decyzje mogą łatwo wpłynąć na bieg historii. 

Pierwszych piętnaście żywotów Harry'ego Augusta jest z pozoru książką, jakich sporo  leży na księgarnianych i bibliotecznych półkach. To jednak lektura wyjątkowa, nie tylko poprzez swoją pięknie zaprojektowaną okładkę. Polecam całym sercem, nie możecie przejść obok niej obojętnie.

Moja ocena: 9/10

Claire North, Pierwszych piętnaście żywotów Harry'ego Augusta, Świat Książki, Warszawa 2015, s. 464.

Książka przeczytana w ramach wyzwania:
PRZECZYTAM TYLE, ILE MAM WZROSTU

czwartek, 5 listopada 2015

132. Październikowy Wrap Up & TBR na listopad

Witajcie! Ten post miał się pojawić znacznie wcześniej, jednak sprawy prywatne nieco skomplikowały mi blogowe plany. Pojawia się jednak teraz, bo nie potrafiłam odpuścić sobie podsumowania tak udanego miesiąca, jakim był październik.


Udało mi się przeczytać kilka książek z mojej półki, z czego jestem bardzo dumna. Zdecydowanie najbardziej fenomenalne było Pierwszych piętnaście żywotów Harry'ego Augusta, za to nie polecam Lilith. Dziedzictwa. Poza tym przeczytałam jeszcze cztery książki na czytniku (Blogera, Niezłomnych, Duff. Ta brzydka i gruba oraz Social media to ściema). 

W październiku więc pochłonęłam aż osiem książek, a z racji tego, że trzy z nich są moimi własnymi papierowymi egzemplarzami, jest to powód do dumy.


Na listopad nie mam dużych planów. Każdego dnia właśnie dzisiaj skończyłam czytać. Jestem też w połowie Wiernej. Papierowe miasta już zabieram sobie od jutra do torby, by móc je czytać w podróży do pracy. Hankę z kolei wiem, że przeczytam bardzo szybko i jestem jej niesamowicie ciekawa! Zimowa opowieść jest takim dodatkiem w tym miesiącu, choć jestem prawie pewna, że w listopadzie nie uda mi się jej skończyć.

Jak prezentują się Wasze plany na obecny miesiąc? Jak wyglądał Wasz październik pod względem czytelniczym?