Po przeczytaniu Gwiazd naszych wina, miałam chęć sięgnąć jednocześnie po wszystkie książki Johna Greena. Padło na tę najnowszą, 19 razy Katherine.
Książka opowiada historię Colina Singletona, który w przeciągu wszystkich swoich szkolnych lat zdążył związać się z aż dziewiętnastoma dziewczynami o imieniu Katherine. Nie tylko z tego względu nastolatek ten jest wyjątkowy. To cudowne dziecko, które zna perfekcyjnie kilkanaście obcych języków, nałogowo czyta i uczy się, a w ostatnim czasie tworzy "Teoremat" - wzór, który pozwoli mu przewidzieć, jak potoczy się konkretny związek. Jednocześnie razem z przyjacielem Hassanem wyrusza w podróż, pozna nowych ludzi i przeżyje nowe przygody...
Można kochać kogoś tak bardzo, ale nigdy nikogo nie kocha się tak bardzo, jak bardzo się za nim tęskni.
Mówiąc szczerze, przez przynajmniej pierwszą połowę książki, byłam bardzo rozczarowana. W akcji wiało nudą, a dialogi były albo błahe, albo po prostu banalne. Irytowała mnie postać Hassana i czasem nawet głównego bohatera - Colina. Przeszkadzało mi to, w jak łatwy, wręcz nierealny, sposób ich rodzice zgodzili się na tak daleką, nieprzemyślaną i niezaplanowaną podróż. Opisy również były długie, skomplikowane i niekiedy zupełnie niepotrzebne. Na szczęście w drugiej połowie książki powrócił ten John Green, którego pokochałam za fantastyczną Gwiazd naszych winę.
Opisywana historia była nieco chaotyczna, ale przede wszystkim bardzo nieprawdopodobna. Bo kto w tak krótkim czasie może poznać tyle dziewcząt o takim samym imieniu? Kto ma tak oddanego przyjaciela, który wyruszy z nim donikąd? Kogo pod dach przygarnie obca osoba lub kto pozwoli zamieszkać w swoim domu komuś zupełnie obcemu? Jaki nastolatek, choćby nie wiadomo jak niezwykły, podejmie się stworzenia wzoru na przebieg związku? W normalnym życiu takie rzeczy nie zdarzają się na co dzień... A żeby tego było mało, historia Colina była wielce przewidywalna! Na szczęście doskonałe wręcz pióro autora nadrobiło tę przewidywalność, ale mimo wszystko chyba wolę zwroty akcji, jakiekolwiek zaskoczenie w zakończeniu. Tutaj nie dostałam żadnej z tych rzeczy.
Nie pamiętamy tego, co się stało. To, co pamiętamy, staje się tym, co się wydarzyło.
Odstraszyć od lektury mogły również liczne wzory funkcji i ich wykresy. Bo matematyki jest tutaj dość sporo! Ale wszystko zostało zgrabnie i w przystępny sposób wyjaśnione. Ilość przypisów powalała na kolana, a na końcu czytelnik mógł nawet znaleźć aneks, w którym matematyk Daniel Biss jeszcze raz przedstawił cały "Teoremat", a zrobił to w tak prosty i humorystyczny sposób, że aż chciało się czytać o wszystkich wzorach. Wydawało by się niemożliwe, a jednak - matematyka potrafi być przyjemna.
Jednakże 19 razy Katherine pozostaje wciąż piękną powieścią nie tylko dla młodzieży. Pokazuje, że człowiek nie może się poddawać i że warto dążyć do spełnienia postawionych sobie celów (choć nie zawsze droga wiedzie z górki). Mówi o tym, jak ważna jest nie tylko miłość, ale też prawdziwa przyjaźń w życiu młodych ludzi, o czym wielu pisarzy zapomina, skupiając się na love story. Przedstawia bohaterów, którzy na łamach przeczytanych stron ewoluują. Co najważniejsze, zmieniają się również ci drugoplanowi, a to duży plus!
Przeszłość to logiczna opowieść. A ponieważ przyszłość nie jest zapamiętana, wcale nie musi mieć żadnego pierdzielonego sensu.
Żałuję, że tak liczne minusy musiały znaleźć się w książce akurat tego pisarza. Żałuję, że dominują na przodzie lektury, przez co zniechęcają do czytania dalszego ciągu. A wierzcie mi, że warto! Mimo nieciekawego, słabego początku, lektura 19 razy Katherine była wspaniała. Pełna humoru, czasem ironii i sarkazmu, który bawił jeszcze bardziej. Pełna szczęścia, ale także bólu, który sprawiał, że łzy napływały do oczu. To taka dawka niemal każdej emocji w pigułce. Coś nieprawdopodobnego.
Moja ocena: 7/10
John Green, 19 razy Katherine (ang. An Abundance of Katherine), wyd. Bukowy Las, Wrocław 2014. s. 304
Książka przeczytana w ramach wyzwań:
PRZECZYTAM TYLE, ILE MAM WZROSTU (2,5 cm)